środa, 28 marca 2012

Dlaczego tracisz czas przy urnie wyborczej?

Ostatnimi miesiącami mocno przystopowałem jeśli chodzi o prowadzenie biznesu w internecie. Najpierw nie miałem do tego głowy, potem się rozleniwiłem. Potem moja sytuacja materialna nieco się zmieniła a w obliczu tych zmian prowadzenie biznesu w internecie nie było już tak bardzo opłacalne - zabrakło mi fundamentalnego motywatora - zysku.

Postanowiłem jednak nie rzucać tej branży. E-Biznes wiele mnie nauczył dając mi przy tym mnóstwo frajdy. Na dziś dzień stanowi on niewielki odsetek moich dochodów - mimo to nie rzucę tego i będę się tak bawić przy okazji dorabiając.

Zresztą, zawsze powtarzałem, że domek finansowy musi stać na wielu ścianach co by sie nie kipnął.

Wróciłem więc min. do prowadzenia tego bloga.


Po krótkim wstępie, przejdę do meritum

Dziś dowiecie się o Trzeciej drodze. Nie, to nie jest żadna orientacja seksualna. To model gospodarczy panujący w Polsce.  Warto się dowiedzieć czym jest ta trzecia droga, albowiem dzięki tej wiedzy sprytnie wywnioskujecie....że Polska demokracja to jakaś pomyłka.

źródło: http://bi.gazeta.pl/im/2/4522/z4522752X.jpg

 Rly, Rly!

By bardziej klarownie naświetlić tę sprawę, muszę poświęcić najbliższy akapit na krótkie opisanie ekonomicznych aspektów komunizmu oraz kapitalizmu jako ustrojów gospodarczych.

Kapitalizm zakłada, że każdy sobie rzepkę skrobie a Państwo się nie wpiernicza za bardzo. Państwo zbiera podatki od żniw, które mróweczki nakopią, ustala normy prawne i pilnuje by z Państwa nie zrobił się burdel w innym miejscu, niż pewna ulica w pewnym mieście. Tymczasem praworządni obywatele pracują, powiększają swoje dochody zakładając firmy (przynajmniej powinni ale im się nie chce) co prowadzi do wspólnego dobrobytu.

Komunizm, z kolei, polega na tym, że ruskie czołgi przyjeżdżają z wolnością i zostają na dłużej by krzewić pierdoły o „naszej wspólnej radinie”.  Państwo trzyma wszystko i sprawiedliwie dzieli wolumenem pracy oraz kartkami.  Komunizm jakoś z definicji narzuca gospodarkę planowaną. Gospodarka planowana ma szanse wypalić pod warunkiem, że zmusimy 99,9% obywateli by chciało im się każdego dnia pracować z 100% efektywnością.

autor: puamelia


No właśnie...kot by się uśmiał. To po prostu nie możliwe. Bumelanci grasują. W tym największy jest ambaras aby wszyscy chcieli na raz.

Dlatego też kiedyś wpadł na taki pomysł, żeby przy założeniu że ogień parzy a lód ziębi, wymieszać to by lód się stopił, zrobiła się woda co zgasi ogień i będzie letnio. I tak powstała trzecia droga – komuno kapitalizm.
Oto co na temat Trzeciej Drogi mówi nam ciocia Wikipedia: system społeczno-gospodarczy pośredni między kapitalizmem a socjalizmem.

Grzegorz Turnau śpiewał kiedyś o tym piosenkę nawet. „Ni to kotopies ni to świniobyk...”. Czy jakoś tak.
Komu nasuwa się skojarzenie z Pół-Człowiekiem, Pół-Niedźwiedziem i Pół-świnią z South Park? (w oryginale Manbearpig, nie potrafię tego inaczej przetłumaczyć).

Zaskoczę was informacją, że w Polsce NIE MA ani jednej partii kapitalistycznej. Nie mamy też, chwali dusza moja Pana, partii komunistycznej. WSZYSTKIE, o ile mi wiadomo, WSZYSTKIE polskie partie polityczne preferują trzecią drogę jako ustrój gospodarczy. Nie ważne na kogo oddasz głos w wyborach. I tak wybór masz pozorny.

To smutne, że idąc na wybory nie wybieramy losów Polski – one i tak będą takie a nie inne ponieważ decyzje i tak zapadną identyczne. Jedyna rzecz, o której Polak decyduje stojąc przy urnie wyborczej, to nazwisko faceta, który będzie przez najbliższą kadencję pobierał niezłą pensję i kosił miesięczne premie wysokości moich rocznych dochodów. I tylko tyle. Przedsiębiorcy dalej będą łupieni podatkami bezpośrednimi, pracownicy etatowi oberwą od przedsiębiorców i jakoś się toczy ta nasza Polska….jak Husaria przez Żółte Wody.

Ponad połowa polskich polityków chwali się doktoratem/magistrem z nauk historycznych.  Jeżeli tylu naszych polityków pokończyło historię, zapewne ma (1) doświadczenie w roznoszeniu ulotek z lat 70’ oraz (2) powinno wiedzieć co się wydarzyło pod Żółtymi Wodami. Problem polega na tym, że nawet jeżeli wiedzą to nie wyciągają z tego wniosków. A przecież po to historię pisano by błędów praojców nie popełniać....

Pomysł z trzecią drogą jest porąbany. Czy jak wsadzę nogę do dwóch wiader z wodą (w jednym wrzątek, w drugim zimna) to czy poczuje się dobrze, ponieważ średnio temperatura wody jest ciepła?

A śpiewali ojcowie i prosili Boga, żeby Polska, żeby Polska, żeby Polska była Polską….

sobota, 10 grudnia 2011

Kocha czy nie kocha? Czy Sanepid to znajdzie? - porąbane problemy, proste rozwiązania.

Rozwiązywanie problemów każdego rodzaju, także tych biznesowych, często rodzi poczucie dyskomfortu a w skrajnych przypadkach może owocować maniakalnym myśleniem nad różnego rodzaju opcjami, z których nic nie wynika. Kiedy już napisałem pierwsze zdanie na 37 wyrazów (jak zwykle wielokrotnie złożone), pozwolę sobie zauważyć, że istnieją metody ściągające z nas część opisywanego ciężaru. Mówię tu o matematycznych metodach podejmowania decyzji.

Ponieważ preferuję empiryzm (olewam gęstym sikiem akademicką drogę teorii) najpierw podam przykład jak podejmować trudne decyzje i rozwiązywać problemy metodami matematycznymi, a dopiero potem opiszę elementy, które mogą budzić kontrowersje lub być niezrozumiane przez niektórych czytelników tego zacnego bloga.

Całość wygląda w taki sposób:


Pola „Możliwe następstwa” przedstawiają wydarzenia, których wystąpienie jest najbardziej prawdopodobne.

Waga to określenie znaczenia, które dane wydarzenie ma dla nas w skali (-3 do +3) przy założeniu, że liczby ujemne oznaczają zdarzenia, których nie chcemy; 0 oznacza zdarzenie dla nas neutralne a liczby dodatnie – efekty pożądane.

P oznacza prawdopodobieństwo zajścia zdarzenia wyrażone w procentach. Jeżeli wydaje mi się, że na oko zajście zdarzenia jest pewne w 20% to w tym polu wpisuję 20%. Suma prawdopodobieństw zawsze musi równać się 100% czyli 1.

Wartość oczekiwana to wynik mnożenia prawdopodobieństwa i wagi danego wydarzenia. Suma wartości oczekiwanej to nasza ogólna sytuacja w skali od – 3 do +3. Suma ta pokazuje nam jak bardzo mamy przekopane (jeżeli jest ujemna) lub jak bardzo „jest OK” – jeżeli jest dodatnia.

Bardzo ważną funkcją, którą spełni opisywana przeze mnie metoda, jest odstresowywanie jej użytkownika. Użycie tej metody zmusza nas do rozpatrzenia problemu na wiele sposobów. Rozpisanie potencjalnego przebiegu wydarzeń, sprawia, że mamy lepszy obraz sytuacji. Jaki jest tego efekt? Czujemy mniejszy strach przed sytuacjami problematycznymi, ponieważ (1) wiemy, że je rozgryziemy oraz (2) ludzie czują większy lęk przed nieznanym a mniejszy przed sprawami, z którymi się pogodziliśmy/zaznajomiliśmy.

Schemat postępowania, który powyżej przytoczyłem, nie jest w 100% obiektywny, ponieważ wagi wyrażone w procentach mogą być zniekształcone przez nasze poczucie sytuacji i poczucie pewności siebie. Dlatego też przedstawiony wynik nie powinien w 100% przeważać na naszej decyzji - weźmy go pod uwagę ale nie postępujmy „cholera, nie podoba mi się skakanie z balkonu ale jak skocze to mam 100% szans, że komornik mnie nie dopadnie” tylko dlatego, że tak sobie wyliczyliśmy. Szczególnie, jeżeli ktoś nie potrafi liczyć na procentach. Wiem, ze to się rzadko zdarza ale przecież liczenie procentów nie jest czynnością niezbędną do życia, tak przynajmniej twierdzi Ministerstwo Edukacji usuwając matematykę z kanonu obowiązkowych przedmiotów na maturze.

Ech…a potem ludzie płaczą, że ich w banku oszukano…

piątek, 25 listopada 2011

Tablica Jakości - kilka słów uzupełnienia

Autor: The U.S. Army, źródło: Flickr.com




Zapewne kojarzycie mój artykuł  na temat tablicy jakości. Opisywałem w nim proste narzędzie, które pozwala zaoszczędzić nam wiele czasu ponieważ dzięki niemu nie rozmyślmy zbyt wiele o tym co trzeba zrobić gdyż mówi nam to tablica. Jeżeli regularnie używamy Tablicy Jakości, nie musimy się martwić o stały Progress – staje się on rzeczą automatyczną.

Dziś opowiem o rzeczy, która jest ważna, choć pierwotnie nie robiła na mnie takiego wrażenia. Opowiem o rzeczy, o której zapomniałem opowiedzieć podczas publikacji wspomnianego wcześniej artykułu.

Zacznijmy od case study, gdyż prywatnie powiem, śmiało pieprzę dywagacje teoretyczne. Praktyką się ludzie bogacą.
Pamiętacie pewnie, że w tablicy jakości występują różnego rodzaju pozycje określające zadania, których regularne wykonanie przez dłuższy czas zapewnia nam długofalowy sukces jak np. zdobywanie klientów, budowanie backlinków dla stron itp.

W moim przypadku było tak, że niektóre pozycje były wykonywane z nawiązką, a niektóre były nieco zaniedbywane. Do pewnych rzeczy byłem tak zniechęcony i zdemotywowany, że odkładałem je na później. Ponieważ mój system wzbogaciłem o podliczanie nadwyżek i zaległości, niektóre pozycje (zaniedbywane przez dłuższy czas) latały w długach motywacyjnych jakby były klientami firmy na „P”.

Weźmy na przykład taką naukę. Osobiście uważam, że program nauczania na dzisiejszych studiach wyższych jest zaprojektowany dla bezrobotnego. Już raz zatrudniłem genialnego studenta-teoretyka. Nic nie potrafił zrobić, natomiast znał wiele mądrych definicji. Nigdy więcej. Ale wróćmy do tematu. Mimo, że masowo pochłaniałem literaturę fachową, olewałem solidnie naukę „studyjną”.

W mojej tablicy motywacyjnej znajdowała się pozycja „Nauka- studia – 15 minut”. Pozycja ta oznaczała, że każdego dnia miałem się uczyć kwadrans. Jak tylko dochodziłem do tego etapu dnia, miałem ochotę się, za przeproszeniem, wyrzygać. Przechodziłem dalej, do następnych pozycji. A z kwadransa zaległości zrobiło się następnego dnia pół godziny, potem 45 minut, potem godzina…

Zbliżający się termin sesji nieco mnie przeraził. Wiedziałem, że za pałę kaktusa nie będę w stanie zmusić się do nauki, moja psychika nie potrafiła zdzierżyć tego męczeńskiego kwadransa dziennie a co dopiero nadrabiania zaległych kwadransów.
Kusiło mnie, żeby postąpić jak zwykle i zastosować metodę Sędziego Soplicy („jakoś to będzie”) ew. zaliczyć sesję metodą  świętej pamięci Longinusa Podbipięty („ślubowałem zachować czystość dopóki trzech trój w jednej sesji nie dostanę”). Ale nie tędy droga.

Postanowiłem więc oswoić swój szlachetny umysł z perspektywą zaliczania sesji. Zmniejszyłem czas dziennej nauki z 15 minut do…. 1 minuty.

Tak jest, piętnastokrotnie zmniejszyłem dzienną normę. To była dawka, na którą wtedy byłem w stanie się zgodzić bez odruchu wymiotnego. Pamiętam, że otworzyłem skrypt i uczyłem się minutę z zegarkiem w ręku, choć koło czterdziestej piątej sekundy zacząłem ziewać i wiercić się z niecierpliwości.

Następnego dnia zwiększyłem dzienną dawkę nauki do 2 minut. Następnego dnia do 3. Potem do 4. Po tygodniu uczyłem się już – o zgrozo! – całe siedem minut dziennie! Po miesiącu doszedłem do półgodzinnego bloku uczenia się pierdół. Na tym poziomie się zatrzymałem gdyż te pół godziny dziennie wystarczy mi by zaliczyć sesję (w myśl CDSI).

Po co to piszę?

Ponieważ chcę wam pokazać, że potrafiłem przez pół godziny robić coś, czego wcześniej nie potrafiłem robić nawet przez kwadrans bo mnie muliło.  Bez większego stresu potrafiłem wypełnić dwukrotnie większą nomę. Nie było to oczywiście super przyjemne, ale było do zrobienia.

Jak to działa?

Takie postępowanie pozwala naszej psychice na oswojenie się z daną problematyką. Jest to nagięcie strefy komfortu . Tyle teorii. Więcej nie trzeba.

Wiem, że w sumie piszę o pierdołach, bo czy Froch się uczy do sesji czy nie, to tylko jego problem. Jeżeli jednak prowadzisz Tablicę Jakości i chcesz zwiększyć efektywność swojej pracy, wykonaj następujące ćwiczenie praktyczne:

ĆWICZENIE PRAKTYCZNE:

Rzuć łaskawie okiem na swoją Tablicę Jakości. Jeżeli widzisz, że z pewnymi jej elementami sobie nie radzisz, zmniejsz ich dzienną dawkę do absolutnego minimum (1 minuta nauki, 1 minuta ćwiczeń, 1 minuta bez papierosa, 10 słów pracy magisterskiej). Następnie stopniowo (co 1-3 dni) zwiększaj dzienną dawkę zadaniową o niewielki stopień np. dodatkowa minuta nauki lub dodatkowe 10% czegoś innego). 

niedziela, 20 listopada 2011

Owinąwszy karabin w szmaty...

źródło: flickr.com, autor: Dimis, Kot: anonimowy ;-)


Pewnie zauważyliście, że przez dłuższy czas z hakiem mnie nie było.

Jedyne co mogę powiedzieć: sorry ale nie żałuję ;-)

Gdzie się podziewał Froch kiedy nie zajmował się pisaniem notek na bloga i budowaniem dochodu pasywnego?

Stare chińskie przysłowie mówi: „Myjcie się dziewczyny gdyż nie znacie dnia ani godziny”.

W przysłowiu tym jest wiele prawdy. Czasem przychodzi taki okres, w którym stoimy przed egzaminem z wszystkich umiejętności biznesowych, które zdobywamy przez całe życie. Co powyższe, spotkało i mnie ostatnio, kiedy to przyszło mi dać z siebie 101% by zachować równowagę w budżetówce i aktualny poziom dochodu pasywnego.

Dym opadł, w powietrzu latały te rozpalone szmaty i takie tam.

Ostatnio przeżyłem coś co większość ludzi nazywa nieszczęściem i coś, co ja zwykłem nazywać przygodami albowiem według mojej pokręconej filozofii nieszczęścia nie istnieją.

No ok., istnieje wyższe szkolnictwo, ZUS i NFZ – ale innych nieszczęść wg mnie nie ma.

Załatwiwszy wszystkie sprawy, ponownie ratując świat przed zagładą i udawszy się na krótki urlop, wracam do pracy pełen irytującego entuzjazmu. Przeszło miesięczną przerwę postanowiłem poświęcić na reinżyniering (jak to mawiają pokręceni szpeniole i doktory na mojej uczelni, zupełnie jakby nie dało się powiedzieć „restrukturyzacja”). Przebiegunowałem swój system wartości, przebudowałem osobistą budżetówkę, system motywacyjny, plan dnia i zaopatrzywszy się w Spirytus Lubelski, ruszyłem w dalszą drogę po rynkach finansowych. Stosunkowo szybko znalazłem niszę w rynku, którą usiłowałem zapełnić swoimi produktami.

W ramach swego pracoholizmu, w którym jakiś czas temu się zatopiłem, pragnę ogłosić swój wielki kambek do blogowania. 

Następna notka pojawi się tutaj już w przyszły piątek ;-)

niedziela, 11 września 2011

Ewidencja Sprzedaży, nieheblowana decha i wanna pełna spirytusu.

Art. 109 pkt 1 Ustawy z dnia 11 marca 2004 r. o podatku od towarów i usług mówi, że:

Podatnicy zwolnieni od podatku na podstawie art. 113,wartość sprzedaży a zwolnienia podatkowe, ust. 1 i 9 są obowiązani prowadzić ewidencję sprzedaży za dany dzień, nie później jednak niż przed dokonaniem sprzedaży w dniu następnym.

Powyższe babranie wymusza na coniektórych podmiotach gospodarczych, prowadzenie tak zwanej Ewidencji Sprzedaży. Ewidencja Sprzedaży niby nie kąsa, niby nie gryzie, niby nadaje się na podstawkę pod kufel, ale mimo to bywa jadowita. Prowadzenie Ewidencji Sprzedaży nie jest specjalnie skomplikowane, ale kryje w sobie pewne arkana, na których można się przejechać – jak to kiedyś ktoś powiedział – gołym tyłkiem po nieheblowanej desce do wanny pełnej spirytusu.

W związku z powyższym, postanowiłem poświęcić dzisiejszy wpis właśnie tej tematyce.

Jeżeli musisz prowadzić takie cuś a jeszcze nie zaopatrzyłeś się w stosowny druk, udaj się do najbliższego sklepu papierniczego (w nie wszystkich jest co prawda, ale w tych poważniejszych ją znajdziesz) i zakup sobie takową książeczkę Ewidencji, która może kosztować nawet 10 zł.

Wszak jesteś przedsiębiorcą to Cię stać, prawda?

Oto, jak powinna wyglądać zakupiona przez Ciebie Ewidencja.


Fajna, nie?

Kropki oznaczają ciąg dalszy – jeżeli istnieje taka potrzeba Ewidencję prowadzimy na każdy dzień miesiąca.

Pozwolę sobie opisać poszczególne kolumny.

LP- Wiadomo. Numer porządkowy. Tu się niczym nie damy zaskoczyć.

Data – to też powinno być proste. W tej kolumnie wpisujemy stosowną datę. Kryje się tu jednak pewien myk i haczyk, o którym zaraz wam opowiem. Załóżmy, że 01 stycznia trzeźwiałem i nie otworzyłem firmy. Nie uzyskałem przychodu, który potencjalnie mógłbym zaewidencjonować ponieważ krzyczałem przez cały dzień do wielkiego ucha. Czy taki dzień wpisuje w ewidencję? Okazuje się, że nie. Rzućmy okiem na obrazek, który wykonałem w Excelu bo innego programu graficznego to ja nie znam.


 
Jeżeli w danym dniu nie uzyskałem przychodu nie wpisuje kwoty 0,00 koło daty tylko pomijam taki dzień. W związku z tym LP 1 nie zawsze oznacza pierwszy dzień miesiąca. Oznacza natomiast pierwszy dzień danego miesiąca, w którym osiągnęliśmy przychód.

Kwota Dochodu Nieewidencjonowanego Rachunkami – tutaj wpisujemy swój utarg z całego dnia z wyjątkiem przychodu, który potwierdziliśmy rachunkami.  Kwotę wpisujemy oczywiście w polskiej walucie tj. złotówkach z uwzględnieniem groszy. Nic tutaj nie zaokrąglamy ani w dół ani w górę – wpisujemy dokładnie tyle ile było.

Kwota Dochodu Ewidencjonowanego Rachunkami – to samo co wyżej- przy czym wpisujemy sumaryczny przychód z wszystkich wystawionych przez nas w danym dniu rachunków.



 Uwagi dodatkowe:

Ewidencja Sprzedaży powinna być prowadzona na bieżąco, tj. z dnia na dzień. Dochód z dnia powinien być wpisany w Ewidencję PRZED uzyskaniem przychodu w dniu następnym. Jeżeli mam sklepik i przyjdę go otworzyć 12 lutego o 08:00 a pod sklepem będzie czekał kultywujący komunistyczne tradycje stania pod sklepami Inspektor Skarbowy, który kupiwszy batonika powie mi, że chce zrobić kontrolę ewidencji – mam przechlapane jeżeli nie wpisałem tam jeszcze utargu z dnia 11 lutego. To trochę zagmatwanie brzmi ale to nie jest nic skomplikowanego. Po prostu trzeba tego pilnować.

Na dole każdej strony znajdują się pola sumy strony, sumy z przeniesienia i sumy obu sum. Należy pamiętać o ich wypełnieniu.

Nie myl przychodu z zyskiem! Przychód to przychód a zysk to zysk. Pewien polityk powiedział nawet: „Nikt mi nie wmówi, że przychód to przychód a zysk to zysk” ;-)

Nie zapomnij o opisaniu numeru strony oraz miesiąca i roku. To bardzo ważne.

Pierwsza strona Ewidencji (czasem okładka) powinna zawierać informacje o firmie tj. nazwę firmy, jej adres, NIP, REGON oraz ewentualnie dane kontaktowe. O ile mi wiadomo dane kontaktowe nie są obowiązkowe ale warto je wpisać na wypadek gdybyśmy zgubili Ewidencję – wtedy może znalazca się zlituje i skontaktuje się z nami.

W niektórych książeczkach Ewidencji Sprzedaży nie znajduje się  magiczna a jakże ważna kolumna „Dochód Udokumentowany” – wtedy musisz kombinować przez (1) zakup nowej książeczki lub (2) przechrzczenie innej kolumny, której nie używasz. W niektórych ewidencjach znajduje się pusta kolumna „Do dowolnego Nazwania”, z której mogą korzystać zagubione owieczki.

Przedstawione realia opisują sposób prowadzenia Ewidencji Sprzedaży dla osoby fizycznej prowadzącej działalność gospodarczą, która nie jest VATowcem i rozlicza się używając podatkowej księgi przychodów i odch…i rozchodów. Jeżeli prowadzisz działalność w nieco inny sposób, przepisy mogą się nieco różnić od tych przedstawionych w tym wpisie.

piątek, 26 sierpnia 2011

Co mają ruchy do p...racowania?


Ostatnio nie mam weny do pisania. Może dlatego, że gdybym dostał weny, musiałbym zająć się pisaniem pracy magisterskiej a tego przecież sobie nie życzę.

A tu bach – jak mawiała moja matka gdy jako dziecko spadałem z balkonu – pojawił się termin napisania kolejnej notki. Można powiedzieć, że zima zaskoczyła Blogerów niczym algorytm „Panda” autorstwa gugli.

Trzeba pisać.

W związku z powyższym zdradzę wam największy sekret, który można wyczytać w jakiejkolwiek książce i nie mam bynajmniej na myśli sposobu na klątwę faraona, którą potocznie zwano sraczką okopową. Mam namyśli słowa, które w przeszłości powiedział mi pewien przyjaciel, a które ów przyjaciel wysłuchał w uczonych wersach pieśni ludowych autorstwa zespołu „Trzyha”.

Uczona sentencja twierdziła:

   

Sentencyja ta jest do tego stopnia uczona, żem ją nawet na pulpita swego komputera ustawił.

Niech mnie nikt nie pisze, że jestem oblech bo Mickiewicz, Słowacki i Lenin gorsze rzeczy ode mnie pisywali (tak, tak, tyle że w szkołach się o tym nie mówi bo nie wypada napisać, że Mickiewicz opisał taką scenę, w której Tadeusz zabawiał Telimenę).

Podmiot liryczny sentencyi o ruchach i kolorowych dniach miał na myśli, że w życiu trzeba zapierniczać jak się patrzy a nie mielić ozorem na blogach,  to się w życiu robi kolorowo jak na dworcu w Katowicach. I taka jest prawda. Nikt kolumny aktywów nie zbudował na rozmyślaniu i czytaniu o sukcesie. Znam natomiast takich, którzy porządną kolumnę aktywów zbudowali na ciężkiej harówie od świtu do świtu.

Podmiot liryczny miał rację. W 2007 roku spotkałem pewnego biznesmana (naprawdę gruba ryba, nie mam zielonego pojęcia dlaczego chciał się ze mną kumplować), który powiedział mi niezwykle starannie ułożone słowa słowa:




To nie jest żadna prowokacja. Takie pechowe cytaty mi dziś siadają.

Spójrzmy na przykład na grupę trzymającą się za władzę i kadrę kierującą tym krajem wiecznie wesołych wąsali, co przez świat biegają w sandałach i białych skarpetach.

Gdyby grupa trzymająca się za władzę zamiast publicznie mieszać beton i rozdawać ulotki, wzięła się do roboty, nie musiałbym codziennie o piątej rano jeździć drogą pełną kraterów.

Tak przy okazji: wiecie, czym się różnił Froch dorabiając na ulotkach w 2007 od Napieralskiego co rozdawał ostatnio ulotki pod fabryką fiatów w Tychach?

Bo Froch na ulotkach zarobił 6zł netto za godzinę ;-)

P.S – wybaczcie brak literek „ą” i „ę” w sentencyiach ale musiałbym zmienić czcionkę na mniej czilałtową.
P.P.S - Przysięgam – następna notka będzie praktyczna i wszystko będzie po staremu.