piątek, 26 sierpnia 2011

Co mają ruchy do p...racowania?


Ostatnio nie mam weny do pisania. Może dlatego, że gdybym dostał weny, musiałbym zająć się pisaniem pracy magisterskiej a tego przecież sobie nie życzę.

A tu bach – jak mawiała moja matka gdy jako dziecko spadałem z balkonu – pojawił się termin napisania kolejnej notki. Można powiedzieć, że zima zaskoczyła Blogerów niczym algorytm „Panda” autorstwa gugli.

Trzeba pisać.

W związku z powyższym zdradzę wam największy sekret, który można wyczytać w jakiejkolwiek książce i nie mam bynajmniej na myśli sposobu na klątwę faraona, którą potocznie zwano sraczką okopową. Mam namyśli słowa, które w przeszłości powiedział mi pewien przyjaciel, a które ów przyjaciel wysłuchał w uczonych wersach pieśni ludowych autorstwa zespołu „Trzyha”.

Uczona sentencja twierdziła:

   

Sentencyja ta jest do tego stopnia uczona, żem ją nawet na pulpita swego komputera ustawił.

Niech mnie nikt nie pisze, że jestem oblech bo Mickiewicz, Słowacki i Lenin gorsze rzeczy ode mnie pisywali (tak, tak, tyle że w szkołach się o tym nie mówi bo nie wypada napisać, że Mickiewicz opisał taką scenę, w której Tadeusz zabawiał Telimenę).

Podmiot liryczny sentencyi o ruchach i kolorowych dniach miał na myśli, że w życiu trzeba zapierniczać jak się patrzy a nie mielić ozorem na blogach,  to się w życiu robi kolorowo jak na dworcu w Katowicach. I taka jest prawda. Nikt kolumny aktywów nie zbudował na rozmyślaniu i czytaniu o sukcesie. Znam natomiast takich, którzy porządną kolumnę aktywów zbudowali na ciężkiej harówie od świtu do świtu.

Podmiot liryczny miał rację. W 2007 roku spotkałem pewnego biznesmana (naprawdę gruba ryba, nie mam zielonego pojęcia dlaczego chciał się ze mną kumplować), który powiedział mi niezwykle starannie ułożone słowa słowa:




To nie jest żadna prowokacja. Takie pechowe cytaty mi dziś siadają.

Spójrzmy na przykład na grupę trzymającą się za władzę i kadrę kierującą tym krajem wiecznie wesołych wąsali, co przez świat biegają w sandałach i białych skarpetach.

Gdyby grupa trzymająca się za władzę zamiast publicznie mieszać beton i rozdawać ulotki, wzięła się do roboty, nie musiałbym codziennie o piątej rano jeździć drogą pełną kraterów.

Tak przy okazji: wiecie, czym się różnił Froch dorabiając na ulotkach w 2007 od Napieralskiego co rozdawał ostatnio ulotki pod fabryką fiatów w Tychach?

Bo Froch na ulotkach zarobił 6zł netto za godzinę ;-)

P.S – wybaczcie brak literek „ą” i „ę” w sentencyiach ale musiałbym zmienić czcionkę na mniej czilałtową.
P.P.S - Przysięgam – następna notka będzie praktyczna i wszystko będzie po staremu.

sobota, 13 sierpnia 2011

"Młodzi i Napaleni", "Magistrze Janku, frytki poproszę!" - i kilka innych dramatów.

źródło: flickr.com  autor: ell105

Ponieważ wróciłem z urlopu, zapoznamy się dziś z notką o silnym zabarwieniu emocjonalnym.

Swojego czasu chodziłem do tak zwanej podstawówki, gimnazjum a także liceum. Reżim polskiej mentalności wrzucił mnie w pęd studiowania.  Z moimi studiami było różnie. Miałem małą przerwę, roczną (nie oblałem żadnego roku, po prostu zrobiłem pauzę między licencjatem a magisterką) wskutek czego moi znajomi pokończyli magistry rehabilitowane wcześniej. Niniejszy tekst o niezwykłej dramatyczności przedstawia kompilację ich dalszych losów.

Z miejsca pragnę podziękować wszystkim tym, którzy wybierają władze na podstawie billboardów, spotów i opiniom ziomali z podwórka.

A teraz zauważmy, że zrobiła się małozabawna historyjka o absolwencie:

Bisty miał kiepski dzień. Były to jego dwudzieste piąte urodziny i właśnie uświadomił sobie jak wiele błędów popełnił w życiu.


Gdy Bóg rozdawał inteligencję i talent do pochłaniania informacji, Bisty ustawił się dwakroć w stosownej kolejce, zgarniając tym samym podwójny rozum. Idąc za głosem serca (a w zasadzie to matki) chodził tylko do najlepszych szkół, w których poznawał wszystkie nauki wyzwolone, zniewolone oraz te całkowicie niedozwolone. Będąc piątkowym uczniakiem, poszedł do elitarnego ogólniaka i zamiast uganiać się za panienkami, zgłębiał licealnej wiedzy arkana. Po liceum próbował podjąć pracę. Bisty marzył o wielkim świecie, który miał stać przed nim otworem. Bisty nawet widział ten otwór, choć nie wiedział jeszcze, że ten otwór to dziura w tyłku. Rynkowe realia, dość brutalnie, ukazały Bisty'emu małe znaczenie świadectwa maturalnego. Bisty zamiast wymarzonego stanowiska prezesa multinarodowej spółki, dzierżył stołek kanara. Nie mówię, że stanowisko kanara jest jakieś złe. Po prostu leży poza sferą marzeń, które młodzi ludzie śnią po nocach. Większość młodych ludzi do sprawdzania biletów po prostu się nie garnie.

Bisty łudził się, że jeżeli skończy Uniwersytet, to coś w jego życiu się zmieni. Sen złoty napominał, że kajet z blankami pod mandaty zmieni się w teczkę prezesa a zwykły długopis z czarnym jak noc wkładem, przemieni się w eleganckie pióro z pozłacaną stalówką. Że niby pracodawcy zaczną turlać się u Bisty’owych stóp, że modłom "Bisty, pracuj u nas, płacę pięć kafli na czysto" nie będzie końca. Bisty marzył, że pracodawcy zaczną walić taranem w drzwi i podsuwać beluardę pod okna jego domu- byle tylko Bisty raczył przyjąć ofertę pracy na stanowisku prezesa lub co najmniej dobrze opłacanego specjalisty.

Bisty nie napotkał swych wielkich dochodów o wieży oblężniczej nie wspominając.  Napotkał natomiast wielkie piersi i jeszcze większe zainteresowanie tak zwaną płcią piękną, która owe piersi dzierżawi w posiadanie. Nie trzeba było dłużej czekać, aż płeć piękna zaczęła biegać z brzuchem. Bisty się ożenił, trochę z miłości, bardziej z woli ojca; który odgrażając widłami wymagał ślubu "bo co ludzie, do k**wy nędzy, powiedzą".

Tymczasem Bisty gorąco żałował, że poszedł do liceum. Wiedział, że gdyby poszedł do zawodówki zarabiałby więcej.  

Jego ból pogłębił się jeszcze bardziej gdy Bisty zaczął budować nową siedzibę rodu Bistych. Ruszył z budową domu dla żony i dziecka. Dom rósł powoli ale płynnie, tak więc fundamenty w rok zasypano i od razu zabrano się do wznoszenia murów.

Bisty zręcznie wykalkulował, że pomocnik murarza zarabia dwa razy więcej niż sam mgr Bisty. Jeszcze szybciej odkrył, że sam murarz zarabia dwa razy więcej niż pomocnik murarza.

A mogłem zostać murarzem, zwykł myśleć Bisty.

Aby utrzymać siebie, małżonkę w stanie błogosławionym i murarza wraz z pomocnikiem, Bisty musi pracować aż na dwa etaty. Pierwszy etat wykonuje - jak już wspomnieliśmy - jako kanar w Wiejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym. Drugi etat dzierży w słynnym franczajzingu, którego nazwy nie wymienię by mnie po sądach nie wleczono. 
Morał z Historii Bistyego

Dwa zdania:

1) Polski rynek pracy jest zasypany magistrami, doktorami, profesorami, którzy często nie potrafią nic poza wyrecytowaniem mądrej definicji.

2) W związku z powyższym, szanse na pokonanie rynku mają: (a) wykształceni, którzy potrafią coś poza recytowaniem uczonych definicji, (b) ludzie z wykształceniem zawodowym oraz (c) ludzie ze znajomościami.

Oczywiście mogę się mylić, wszak jestem młodszy od Bisty'ego z opowiastki a swoje dywagacje opieram wyłącznie na obserwacjach. Może ktoś rozwinie lub podważy tą myśl w komentarzach?

To tyle jeśli chodzi o refleksje Frocha.