sobota, 10 grudnia 2011

Kocha czy nie kocha? Czy Sanepid to znajdzie? - porąbane problemy, proste rozwiązania.

Rozwiązywanie problemów każdego rodzaju, także tych biznesowych, często rodzi poczucie dyskomfortu a w skrajnych przypadkach może owocować maniakalnym myśleniem nad różnego rodzaju opcjami, z których nic nie wynika. Kiedy już napisałem pierwsze zdanie na 37 wyrazów (jak zwykle wielokrotnie złożone), pozwolę sobie zauważyć, że istnieją metody ściągające z nas część opisywanego ciężaru. Mówię tu o matematycznych metodach podejmowania decyzji.

Ponieważ preferuję empiryzm (olewam gęstym sikiem akademicką drogę teorii) najpierw podam przykład jak podejmować trudne decyzje i rozwiązywać problemy metodami matematycznymi, a dopiero potem opiszę elementy, które mogą budzić kontrowersje lub być niezrozumiane przez niektórych czytelników tego zacnego bloga.

Całość wygląda w taki sposób:


Pola „Możliwe następstwa” przedstawiają wydarzenia, których wystąpienie jest najbardziej prawdopodobne.

Waga to określenie znaczenia, które dane wydarzenie ma dla nas w skali (-3 do +3) przy założeniu, że liczby ujemne oznaczają zdarzenia, których nie chcemy; 0 oznacza zdarzenie dla nas neutralne a liczby dodatnie – efekty pożądane.

P oznacza prawdopodobieństwo zajścia zdarzenia wyrażone w procentach. Jeżeli wydaje mi się, że na oko zajście zdarzenia jest pewne w 20% to w tym polu wpisuję 20%. Suma prawdopodobieństw zawsze musi równać się 100% czyli 1.

Wartość oczekiwana to wynik mnożenia prawdopodobieństwa i wagi danego wydarzenia. Suma wartości oczekiwanej to nasza ogólna sytuacja w skali od – 3 do +3. Suma ta pokazuje nam jak bardzo mamy przekopane (jeżeli jest ujemna) lub jak bardzo „jest OK” – jeżeli jest dodatnia.

Bardzo ważną funkcją, którą spełni opisywana przeze mnie metoda, jest odstresowywanie jej użytkownika. Użycie tej metody zmusza nas do rozpatrzenia problemu na wiele sposobów. Rozpisanie potencjalnego przebiegu wydarzeń, sprawia, że mamy lepszy obraz sytuacji. Jaki jest tego efekt? Czujemy mniejszy strach przed sytuacjami problematycznymi, ponieważ (1) wiemy, że je rozgryziemy oraz (2) ludzie czują większy lęk przed nieznanym a mniejszy przed sprawami, z którymi się pogodziliśmy/zaznajomiliśmy.

Schemat postępowania, który powyżej przytoczyłem, nie jest w 100% obiektywny, ponieważ wagi wyrażone w procentach mogą być zniekształcone przez nasze poczucie sytuacji i poczucie pewności siebie. Dlatego też przedstawiony wynik nie powinien w 100% przeważać na naszej decyzji - weźmy go pod uwagę ale nie postępujmy „cholera, nie podoba mi się skakanie z balkonu ale jak skocze to mam 100% szans, że komornik mnie nie dopadnie” tylko dlatego, że tak sobie wyliczyliśmy. Szczególnie, jeżeli ktoś nie potrafi liczyć na procentach. Wiem, ze to się rzadko zdarza ale przecież liczenie procentów nie jest czynnością niezbędną do życia, tak przynajmniej twierdzi Ministerstwo Edukacji usuwając matematykę z kanonu obowiązkowych przedmiotów na maturze.

Ech…a potem ludzie płaczą, że ich w banku oszukano…

piątek, 25 listopada 2011

Tablica Jakości - kilka słów uzupełnienia

Autor: The U.S. Army, źródło: Flickr.com




Zapewne kojarzycie mój artykuł  na temat tablicy jakości. Opisywałem w nim proste narzędzie, które pozwala zaoszczędzić nam wiele czasu ponieważ dzięki niemu nie rozmyślmy zbyt wiele o tym co trzeba zrobić gdyż mówi nam to tablica. Jeżeli regularnie używamy Tablicy Jakości, nie musimy się martwić o stały Progress – staje się on rzeczą automatyczną.

Dziś opowiem o rzeczy, która jest ważna, choć pierwotnie nie robiła na mnie takiego wrażenia. Opowiem o rzeczy, o której zapomniałem opowiedzieć podczas publikacji wspomnianego wcześniej artykułu.

Zacznijmy od case study, gdyż prywatnie powiem, śmiało pieprzę dywagacje teoretyczne. Praktyką się ludzie bogacą.
Pamiętacie pewnie, że w tablicy jakości występują różnego rodzaju pozycje określające zadania, których regularne wykonanie przez dłuższy czas zapewnia nam długofalowy sukces jak np. zdobywanie klientów, budowanie backlinków dla stron itp.

W moim przypadku było tak, że niektóre pozycje były wykonywane z nawiązką, a niektóre były nieco zaniedbywane. Do pewnych rzeczy byłem tak zniechęcony i zdemotywowany, że odkładałem je na później. Ponieważ mój system wzbogaciłem o podliczanie nadwyżek i zaległości, niektóre pozycje (zaniedbywane przez dłuższy czas) latały w długach motywacyjnych jakby były klientami firmy na „P”.

Weźmy na przykład taką naukę. Osobiście uważam, że program nauczania na dzisiejszych studiach wyższych jest zaprojektowany dla bezrobotnego. Już raz zatrudniłem genialnego studenta-teoretyka. Nic nie potrafił zrobić, natomiast znał wiele mądrych definicji. Nigdy więcej. Ale wróćmy do tematu. Mimo, że masowo pochłaniałem literaturę fachową, olewałem solidnie naukę „studyjną”.

W mojej tablicy motywacyjnej znajdowała się pozycja „Nauka- studia – 15 minut”. Pozycja ta oznaczała, że każdego dnia miałem się uczyć kwadrans. Jak tylko dochodziłem do tego etapu dnia, miałem ochotę się, za przeproszeniem, wyrzygać. Przechodziłem dalej, do następnych pozycji. A z kwadransa zaległości zrobiło się następnego dnia pół godziny, potem 45 minut, potem godzina…

Zbliżający się termin sesji nieco mnie przeraził. Wiedziałem, że za pałę kaktusa nie będę w stanie zmusić się do nauki, moja psychika nie potrafiła zdzierżyć tego męczeńskiego kwadransa dziennie a co dopiero nadrabiania zaległych kwadransów.
Kusiło mnie, żeby postąpić jak zwykle i zastosować metodę Sędziego Soplicy („jakoś to będzie”) ew. zaliczyć sesję metodą  świętej pamięci Longinusa Podbipięty („ślubowałem zachować czystość dopóki trzech trój w jednej sesji nie dostanę”). Ale nie tędy droga.

Postanowiłem więc oswoić swój szlachetny umysł z perspektywą zaliczania sesji. Zmniejszyłem czas dziennej nauki z 15 minut do…. 1 minuty.

Tak jest, piętnastokrotnie zmniejszyłem dzienną normę. To była dawka, na którą wtedy byłem w stanie się zgodzić bez odruchu wymiotnego. Pamiętam, że otworzyłem skrypt i uczyłem się minutę z zegarkiem w ręku, choć koło czterdziestej piątej sekundy zacząłem ziewać i wiercić się z niecierpliwości.

Następnego dnia zwiększyłem dzienną dawkę nauki do 2 minut. Następnego dnia do 3. Potem do 4. Po tygodniu uczyłem się już – o zgrozo! – całe siedem minut dziennie! Po miesiącu doszedłem do półgodzinnego bloku uczenia się pierdół. Na tym poziomie się zatrzymałem gdyż te pół godziny dziennie wystarczy mi by zaliczyć sesję (w myśl CDSI).

Po co to piszę?

Ponieważ chcę wam pokazać, że potrafiłem przez pół godziny robić coś, czego wcześniej nie potrafiłem robić nawet przez kwadrans bo mnie muliło.  Bez większego stresu potrafiłem wypełnić dwukrotnie większą nomę. Nie było to oczywiście super przyjemne, ale było do zrobienia.

Jak to działa?

Takie postępowanie pozwala naszej psychice na oswojenie się z daną problematyką. Jest to nagięcie strefy komfortu . Tyle teorii. Więcej nie trzeba.

Wiem, że w sumie piszę o pierdołach, bo czy Froch się uczy do sesji czy nie, to tylko jego problem. Jeżeli jednak prowadzisz Tablicę Jakości i chcesz zwiększyć efektywność swojej pracy, wykonaj następujące ćwiczenie praktyczne:

ĆWICZENIE PRAKTYCZNE:

Rzuć łaskawie okiem na swoją Tablicę Jakości. Jeżeli widzisz, że z pewnymi jej elementami sobie nie radzisz, zmniejsz ich dzienną dawkę do absolutnego minimum (1 minuta nauki, 1 minuta ćwiczeń, 1 minuta bez papierosa, 10 słów pracy magisterskiej). Następnie stopniowo (co 1-3 dni) zwiększaj dzienną dawkę zadaniową o niewielki stopień np. dodatkowa minuta nauki lub dodatkowe 10% czegoś innego). 

niedziela, 20 listopada 2011

Owinąwszy karabin w szmaty...

źródło: flickr.com, autor: Dimis, Kot: anonimowy ;-)


Pewnie zauważyliście, że przez dłuższy czas z hakiem mnie nie było.

Jedyne co mogę powiedzieć: sorry ale nie żałuję ;-)

Gdzie się podziewał Froch kiedy nie zajmował się pisaniem notek na bloga i budowaniem dochodu pasywnego?

Stare chińskie przysłowie mówi: „Myjcie się dziewczyny gdyż nie znacie dnia ani godziny”.

W przysłowiu tym jest wiele prawdy. Czasem przychodzi taki okres, w którym stoimy przed egzaminem z wszystkich umiejętności biznesowych, które zdobywamy przez całe życie. Co powyższe, spotkało i mnie ostatnio, kiedy to przyszło mi dać z siebie 101% by zachować równowagę w budżetówce i aktualny poziom dochodu pasywnego.

Dym opadł, w powietrzu latały te rozpalone szmaty i takie tam.

Ostatnio przeżyłem coś co większość ludzi nazywa nieszczęściem i coś, co ja zwykłem nazywać przygodami albowiem według mojej pokręconej filozofii nieszczęścia nie istnieją.

No ok., istnieje wyższe szkolnictwo, ZUS i NFZ – ale innych nieszczęść wg mnie nie ma.

Załatwiwszy wszystkie sprawy, ponownie ratując świat przed zagładą i udawszy się na krótki urlop, wracam do pracy pełen irytującego entuzjazmu. Przeszło miesięczną przerwę postanowiłem poświęcić na reinżyniering (jak to mawiają pokręceni szpeniole i doktory na mojej uczelni, zupełnie jakby nie dało się powiedzieć „restrukturyzacja”). Przebiegunowałem swój system wartości, przebudowałem osobistą budżetówkę, system motywacyjny, plan dnia i zaopatrzywszy się w Spirytus Lubelski, ruszyłem w dalszą drogę po rynkach finansowych. Stosunkowo szybko znalazłem niszę w rynku, którą usiłowałem zapełnić swoimi produktami.

W ramach swego pracoholizmu, w którym jakiś czas temu się zatopiłem, pragnę ogłosić swój wielki kambek do blogowania. 

Następna notka pojawi się tutaj już w przyszły piątek ;-)

niedziela, 11 września 2011

Ewidencja Sprzedaży, nieheblowana decha i wanna pełna spirytusu.

Art. 109 pkt 1 Ustawy z dnia 11 marca 2004 r. o podatku od towarów i usług mówi, że:

Podatnicy zwolnieni od podatku na podstawie art. 113,wartość sprzedaży a zwolnienia podatkowe, ust. 1 i 9 są obowiązani prowadzić ewidencję sprzedaży za dany dzień, nie później jednak niż przed dokonaniem sprzedaży w dniu następnym.

Powyższe babranie wymusza na coniektórych podmiotach gospodarczych, prowadzenie tak zwanej Ewidencji Sprzedaży. Ewidencja Sprzedaży niby nie kąsa, niby nie gryzie, niby nadaje się na podstawkę pod kufel, ale mimo to bywa jadowita. Prowadzenie Ewidencji Sprzedaży nie jest specjalnie skomplikowane, ale kryje w sobie pewne arkana, na których można się przejechać – jak to kiedyś ktoś powiedział – gołym tyłkiem po nieheblowanej desce do wanny pełnej spirytusu.

W związku z powyższym, postanowiłem poświęcić dzisiejszy wpis właśnie tej tematyce.

Jeżeli musisz prowadzić takie cuś a jeszcze nie zaopatrzyłeś się w stosowny druk, udaj się do najbliższego sklepu papierniczego (w nie wszystkich jest co prawda, ale w tych poważniejszych ją znajdziesz) i zakup sobie takową książeczkę Ewidencji, która może kosztować nawet 10 zł.

Wszak jesteś przedsiębiorcą to Cię stać, prawda?

Oto, jak powinna wyglądać zakupiona przez Ciebie Ewidencja.


Fajna, nie?

Kropki oznaczają ciąg dalszy – jeżeli istnieje taka potrzeba Ewidencję prowadzimy na każdy dzień miesiąca.

Pozwolę sobie opisać poszczególne kolumny.

LP- Wiadomo. Numer porządkowy. Tu się niczym nie damy zaskoczyć.

Data – to też powinno być proste. W tej kolumnie wpisujemy stosowną datę. Kryje się tu jednak pewien myk i haczyk, o którym zaraz wam opowiem. Załóżmy, że 01 stycznia trzeźwiałem i nie otworzyłem firmy. Nie uzyskałem przychodu, który potencjalnie mógłbym zaewidencjonować ponieważ krzyczałem przez cały dzień do wielkiego ucha. Czy taki dzień wpisuje w ewidencję? Okazuje się, że nie. Rzućmy okiem na obrazek, który wykonałem w Excelu bo innego programu graficznego to ja nie znam.


 
Jeżeli w danym dniu nie uzyskałem przychodu nie wpisuje kwoty 0,00 koło daty tylko pomijam taki dzień. W związku z tym LP 1 nie zawsze oznacza pierwszy dzień miesiąca. Oznacza natomiast pierwszy dzień danego miesiąca, w którym osiągnęliśmy przychód.

Kwota Dochodu Nieewidencjonowanego Rachunkami – tutaj wpisujemy swój utarg z całego dnia z wyjątkiem przychodu, który potwierdziliśmy rachunkami.  Kwotę wpisujemy oczywiście w polskiej walucie tj. złotówkach z uwzględnieniem groszy. Nic tutaj nie zaokrąglamy ani w dół ani w górę – wpisujemy dokładnie tyle ile było.

Kwota Dochodu Ewidencjonowanego Rachunkami – to samo co wyżej- przy czym wpisujemy sumaryczny przychód z wszystkich wystawionych przez nas w danym dniu rachunków.



 Uwagi dodatkowe:

Ewidencja Sprzedaży powinna być prowadzona na bieżąco, tj. z dnia na dzień. Dochód z dnia powinien być wpisany w Ewidencję PRZED uzyskaniem przychodu w dniu następnym. Jeżeli mam sklepik i przyjdę go otworzyć 12 lutego o 08:00 a pod sklepem będzie czekał kultywujący komunistyczne tradycje stania pod sklepami Inspektor Skarbowy, który kupiwszy batonika powie mi, że chce zrobić kontrolę ewidencji – mam przechlapane jeżeli nie wpisałem tam jeszcze utargu z dnia 11 lutego. To trochę zagmatwanie brzmi ale to nie jest nic skomplikowanego. Po prostu trzeba tego pilnować.

Na dole każdej strony znajdują się pola sumy strony, sumy z przeniesienia i sumy obu sum. Należy pamiętać o ich wypełnieniu.

Nie myl przychodu z zyskiem! Przychód to przychód a zysk to zysk. Pewien polityk powiedział nawet: „Nikt mi nie wmówi, że przychód to przychód a zysk to zysk” ;-)

Nie zapomnij o opisaniu numeru strony oraz miesiąca i roku. To bardzo ważne.

Pierwsza strona Ewidencji (czasem okładka) powinna zawierać informacje o firmie tj. nazwę firmy, jej adres, NIP, REGON oraz ewentualnie dane kontaktowe. O ile mi wiadomo dane kontaktowe nie są obowiązkowe ale warto je wpisać na wypadek gdybyśmy zgubili Ewidencję – wtedy może znalazca się zlituje i skontaktuje się z nami.

W niektórych książeczkach Ewidencji Sprzedaży nie znajduje się  magiczna a jakże ważna kolumna „Dochód Udokumentowany” – wtedy musisz kombinować przez (1) zakup nowej książeczki lub (2) przechrzczenie innej kolumny, której nie używasz. W niektórych ewidencjach znajduje się pusta kolumna „Do dowolnego Nazwania”, z której mogą korzystać zagubione owieczki.

Przedstawione realia opisują sposób prowadzenia Ewidencji Sprzedaży dla osoby fizycznej prowadzącej działalność gospodarczą, która nie jest VATowcem i rozlicza się używając podatkowej księgi przychodów i odch…i rozchodów. Jeżeli prowadzisz działalność w nieco inny sposób, przepisy mogą się nieco różnić od tych przedstawionych w tym wpisie.

piątek, 26 sierpnia 2011

Co mają ruchy do p...racowania?


Ostatnio nie mam weny do pisania. Może dlatego, że gdybym dostał weny, musiałbym zająć się pisaniem pracy magisterskiej a tego przecież sobie nie życzę.

A tu bach – jak mawiała moja matka gdy jako dziecko spadałem z balkonu – pojawił się termin napisania kolejnej notki. Można powiedzieć, że zima zaskoczyła Blogerów niczym algorytm „Panda” autorstwa gugli.

Trzeba pisać.

W związku z powyższym zdradzę wam największy sekret, który można wyczytać w jakiejkolwiek książce i nie mam bynajmniej na myśli sposobu na klątwę faraona, którą potocznie zwano sraczką okopową. Mam namyśli słowa, które w przeszłości powiedział mi pewien przyjaciel, a które ów przyjaciel wysłuchał w uczonych wersach pieśni ludowych autorstwa zespołu „Trzyha”.

Uczona sentencja twierdziła:

   

Sentencyja ta jest do tego stopnia uczona, żem ją nawet na pulpita swego komputera ustawił.

Niech mnie nikt nie pisze, że jestem oblech bo Mickiewicz, Słowacki i Lenin gorsze rzeczy ode mnie pisywali (tak, tak, tyle że w szkołach się o tym nie mówi bo nie wypada napisać, że Mickiewicz opisał taką scenę, w której Tadeusz zabawiał Telimenę).

Podmiot liryczny sentencyi o ruchach i kolorowych dniach miał na myśli, że w życiu trzeba zapierniczać jak się patrzy a nie mielić ozorem na blogach,  to się w życiu robi kolorowo jak na dworcu w Katowicach. I taka jest prawda. Nikt kolumny aktywów nie zbudował na rozmyślaniu i czytaniu o sukcesie. Znam natomiast takich, którzy porządną kolumnę aktywów zbudowali na ciężkiej harówie od świtu do świtu.

Podmiot liryczny miał rację. W 2007 roku spotkałem pewnego biznesmana (naprawdę gruba ryba, nie mam zielonego pojęcia dlaczego chciał się ze mną kumplować), który powiedział mi niezwykle starannie ułożone słowa słowa:




To nie jest żadna prowokacja. Takie pechowe cytaty mi dziś siadają.

Spójrzmy na przykład na grupę trzymającą się za władzę i kadrę kierującą tym krajem wiecznie wesołych wąsali, co przez świat biegają w sandałach i białych skarpetach.

Gdyby grupa trzymająca się za władzę zamiast publicznie mieszać beton i rozdawać ulotki, wzięła się do roboty, nie musiałbym codziennie o piątej rano jeździć drogą pełną kraterów.

Tak przy okazji: wiecie, czym się różnił Froch dorabiając na ulotkach w 2007 od Napieralskiego co rozdawał ostatnio ulotki pod fabryką fiatów w Tychach?

Bo Froch na ulotkach zarobił 6zł netto za godzinę ;-)

P.S – wybaczcie brak literek „ą” i „ę” w sentencyiach ale musiałbym zmienić czcionkę na mniej czilałtową.
P.P.S - Przysięgam – następna notka będzie praktyczna i wszystko będzie po staremu.

sobota, 13 sierpnia 2011

"Młodzi i Napaleni", "Magistrze Janku, frytki poproszę!" - i kilka innych dramatów.

źródło: flickr.com  autor: ell105

Ponieważ wróciłem z urlopu, zapoznamy się dziś z notką o silnym zabarwieniu emocjonalnym.

Swojego czasu chodziłem do tak zwanej podstawówki, gimnazjum a także liceum. Reżim polskiej mentalności wrzucił mnie w pęd studiowania.  Z moimi studiami było różnie. Miałem małą przerwę, roczną (nie oblałem żadnego roku, po prostu zrobiłem pauzę między licencjatem a magisterką) wskutek czego moi znajomi pokończyli magistry rehabilitowane wcześniej. Niniejszy tekst o niezwykłej dramatyczności przedstawia kompilację ich dalszych losów.

Z miejsca pragnę podziękować wszystkim tym, którzy wybierają władze na podstawie billboardów, spotów i opiniom ziomali z podwórka.

A teraz zauważmy, że zrobiła się małozabawna historyjka o absolwencie:

Bisty miał kiepski dzień. Były to jego dwudzieste piąte urodziny i właśnie uświadomił sobie jak wiele błędów popełnił w życiu.


Gdy Bóg rozdawał inteligencję i talent do pochłaniania informacji, Bisty ustawił się dwakroć w stosownej kolejce, zgarniając tym samym podwójny rozum. Idąc za głosem serca (a w zasadzie to matki) chodził tylko do najlepszych szkół, w których poznawał wszystkie nauki wyzwolone, zniewolone oraz te całkowicie niedozwolone. Będąc piątkowym uczniakiem, poszedł do elitarnego ogólniaka i zamiast uganiać się za panienkami, zgłębiał licealnej wiedzy arkana. Po liceum próbował podjąć pracę. Bisty marzył o wielkim świecie, który miał stać przed nim otworem. Bisty nawet widział ten otwór, choć nie wiedział jeszcze, że ten otwór to dziura w tyłku. Rynkowe realia, dość brutalnie, ukazały Bisty'emu małe znaczenie świadectwa maturalnego. Bisty zamiast wymarzonego stanowiska prezesa multinarodowej spółki, dzierżył stołek kanara. Nie mówię, że stanowisko kanara jest jakieś złe. Po prostu leży poza sferą marzeń, które młodzi ludzie śnią po nocach. Większość młodych ludzi do sprawdzania biletów po prostu się nie garnie.

Bisty łudził się, że jeżeli skończy Uniwersytet, to coś w jego życiu się zmieni. Sen złoty napominał, że kajet z blankami pod mandaty zmieni się w teczkę prezesa a zwykły długopis z czarnym jak noc wkładem, przemieni się w eleganckie pióro z pozłacaną stalówką. Że niby pracodawcy zaczną turlać się u Bisty’owych stóp, że modłom "Bisty, pracuj u nas, płacę pięć kafli na czysto" nie będzie końca. Bisty marzył, że pracodawcy zaczną walić taranem w drzwi i podsuwać beluardę pod okna jego domu- byle tylko Bisty raczył przyjąć ofertę pracy na stanowisku prezesa lub co najmniej dobrze opłacanego specjalisty.

Bisty nie napotkał swych wielkich dochodów o wieży oblężniczej nie wspominając.  Napotkał natomiast wielkie piersi i jeszcze większe zainteresowanie tak zwaną płcią piękną, która owe piersi dzierżawi w posiadanie. Nie trzeba było dłużej czekać, aż płeć piękna zaczęła biegać z brzuchem. Bisty się ożenił, trochę z miłości, bardziej z woli ojca; który odgrażając widłami wymagał ślubu "bo co ludzie, do k**wy nędzy, powiedzą".

Tymczasem Bisty gorąco żałował, że poszedł do liceum. Wiedział, że gdyby poszedł do zawodówki zarabiałby więcej.  

Jego ból pogłębił się jeszcze bardziej gdy Bisty zaczął budować nową siedzibę rodu Bistych. Ruszył z budową domu dla żony i dziecka. Dom rósł powoli ale płynnie, tak więc fundamenty w rok zasypano i od razu zabrano się do wznoszenia murów.

Bisty zręcznie wykalkulował, że pomocnik murarza zarabia dwa razy więcej niż sam mgr Bisty. Jeszcze szybciej odkrył, że sam murarz zarabia dwa razy więcej niż pomocnik murarza.

A mogłem zostać murarzem, zwykł myśleć Bisty.

Aby utrzymać siebie, małżonkę w stanie błogosławionym i murarza wraz z pomocnikiem, Bisty musi pracować aż na dwa etaty. Pierwszy etat wykonuje - jak już wspomnieliśmy - jako kanar w Wiejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym. Drugi etat dzierży w słynnym franczajzingu, którego nazwy nie wymienię by mnie po sądach nie wleczono. 
Morał z Historii Bistyego

Dwa zdania:

1) Polski rynek pracy jest zasypany magistrami, doktorami, profesorami, którzy często nie potrafią nic poza wyrecytowaniem mądrej definicji.

2) W związku z powyższym, szanse na pokonanie rynku mają: (a) wykształceni, którzy potrafią coś poza recytowaniem uczonych definicji, (b) ludzie z wykształceniem zawodowym oraz (c) ludzie ze znajomościami.

Oczywiście mogę się mylić, wszak jestem młodszy od Bisty'ego z opowiastki a swoje dywagacje opieram wyłącznie na obserwacjach. Może ktoś rozwinie lub podważy tą myśl w komentarzach?

To tyle jeśli chodzi o refleksje Frocha.


sobota, 30 lipca 2011

Gmail, CD, DVD, Pendrive i inne metody zabezpieczania danych.

źródło: flickr.com Autor: purpleslog

Muszę wam przyznać, że w czwartek nie miałem weny do pisania. Postanowiłem przełożyć pisanie na godziny nocne, ale Morfeusz mnie molestował i zasnąłem. Skutkiem molestowania przez Morfeusza (to grecki Bóg snu, nie ten murzyn z „Matrixa” co rozdaje kolorowe tabletki) było niezrealizowanie planu, który swym czasookresem obejmował noc z czwartku na piątek.

W piątek cały dzień zajęła mi naprawa samochodu.

Przyznam, że nie napisałem notki, którą zamierzałem napisać.

Jestem świnką a ludzie mojego pokroju już tak mają, więc musicie mi to wybaczyć.

Ponieważ nie chcę być nieregularny, pragnę opublikować tu jakiś tekst. Z drugiej jednak strony, nie chcę publikować byle czego. Założeniem i celem niniejszego bloga jest publikacja praktycznych tekstów i nawet nagłe ataki drzemki nad laptopem tego zmienić nie mogą choćby, jak to się brzydko mówi, skały sr*ły.
Odkurzyłem więc swoje archiwum super-hiper-uczonych tekściorków (rety, ale mi ostatnio w dekiel wali) i znalazłem taki tekst, który nosi dość spore znamiona bycia praktycznym. Przedstawia on nieco pospolitą wiedzę ale ponieważ i tak nikt jej nie stosuje, wierzę że notka okaże się być przydatną.

Notka ta nie jest specjalnie biznesowa ale kto to wie, może uratuje waszą księgowość...

W tej notce znajdziecie kilka ciekawych, mniej lub bardziej, koncepcji, które pomogą wam w prosty jak kij sposób skutecznie ….




Zabezpieczyć Dane

Masz na dysku ważne dane? Pracę magisterską? Książkę? Kolekcję filmów o mongolskich baletach? Cokolwiek, czego nie chciałbyś utracić? Jeżeli tak, powinieneś opanować pewien zakres umiejętności dotyczący bezpieczeństwa danych na dysku twardym, ew. zatrudnić informatyka, co wiąże się z pewnymi kosztami.

Istnieje jeszcze inna, o niebo tańsza opcja: bądź przezorny i myśl co robisz..


źródło: flickr.com, autor: Iván PC
Mądra rada z numerkiem jeden:

Ważne pliki trzymaj na pendrivie. Kiedyś była to zabawa dla bogatszej części społeczeństwa. Dzisiaj na pendrive stać praktycznie każdego. Pendrive 1 GB zmieści niebotyczną liczbę plików tekstowych i arkuszy kalkulacyjnych a jego cena nie przekracza jednej dniówki.  


Mądra rada z numerkiem dwa:

 Ważne pliki wyślij sam sobie na maila. To nie jest trudne. Serio. Po prostu normalnie załącz ważny plik do e-maila, tak jak to robisz gdy wysyłasz coś kolegom. Jedyna różnica jaka tutaj występuje, znajduje się w polu adresat: tutaj wpisz swój adres poczty - mail dojdzie do Ciebie i na skrzynce będziesz miał bezpieczną kopię danego dokumentu.

Mądra rada z numerkiem trzy:

Używaj chmur typu gmail. Albo lepiej nie. Nie używaj ;-)
Ujmę to w ten sposób: chmury nawalają więc nie traktuj chmur jako jedyną drogę zabezpieczania danych.

Mądra rada z numerkiem cztery:

Analogicznie możesz wypalać dane na płytach CD/DVD. 

Pamiętaj o jednej bardzo ważnej rzeczy: płyty CD i DVD nie są aż tak trwałe jak to chwalą producenci. Na tańszych nośnikach, dane mogą wyparować z CD/DVD nawet po dwóch latach - szczególnie, jeżeli nośnik był zaniedbany (trzymany poza etui, narażony na nieodpowiednie temperatury) lub uszkodzony fizycznie. Płytka CD/DVD jest nietrwała i w związku z tym ta droga zabezpieczania danych nie może być jedyną drogą. Może jednak stanowić pewne uzupełnienie.

Ponoć są firmy, które specjalizują się wydobywaniem danych z płytek zadbanych inaczej ale po co narażać się na dodatkowy koszt?

źródło: flickr.com, autor: NightRStar

Mądra rada z numerkiem pięć:

Dane możesz również archiwizować na swoim telefonie komórkowym.
źródło: flickr.com, autor: serge...

Wystarczy podpiąć telefon do komputera przy pomoc stosownego kabla i wio!

Na obrazku po prawej widzicie telefon komórkowy (po lewej) i odtwarzacz mp3, choć autor zdjęcia twierdzi, że to pendrive (po prawej). Tak piszę, jakby ktoś nie wiedział jak komórka wygląda ;-)



Zakończenie mądrych rad i kilka szlachetnych uwag końcowych własną łapą nakreślonych.

Podane wcześniej przykłady w 100% pozwalają na przechowywanie zadowalającej liczby kopii bezpieczeństwa. Jeżeli jednak ta lista wydaje Ci się być zbyt krótka, zainwestuj w przenośny HDD na USB i inne cuda.

Zauważ, że przechowywanie ważnych plików na jednym nośniku, nie gwarantuje żadnego bezpieczeństwa. Dlatego najlepiej stosować wszystkie możliwe opcje.

Warto też oznaczać wersje pliku, by się nie myliły. Co jeżeli masz plik zabezpieczony na 10 sposobów, poprawisz kilka szczegółów w pliku np. na pendrive i co? I okazuje się, że z czasem możesz zapomnieć, która wersja jest aktualna. W związku z tym stosuj numeracje np. 1.0, 1.1 itd.



środa, 20 lipca 2011

Jak zrobić bannerka lub inną grafikę w programie Word?

Robienie bannerków nie jest może umiejętnością biznesową ale postanowiłem o niej napisać z tego powodu, że prawie każda firma powinna mieć własne www a jednym z jej elementów jest bannerek czy też inna grafika. Za zrobienie prostej grafiki outsourcerzy biorą niewiadomo jakie pieniądze. Dzięki temu artykułowi zaoszczędzisz kilka złotych.

Robienie ładnych bannerków, podstawowych grafik, estetycznie wyglądających logo – któż by nie chciał tego robić szybko i łatwo? Wielu ludzi myśli, że zrobienie estetycznej grafiki na WWW, lub na coś innego, wymaga nie wiadomo jakich umiejętności oraz drogiego oprogramowania. Okazuje się jednak, że pewne podstawowe (nie mówmy o skomplikowanych) rzeczy mamy w zasięgu ręki, szybko i łatwo! Przedstawiam wam program, który wszyscy znacie….Word – znana i lubiana część pakietu MS Office ;-) 

Jakie możliwości daje Word? 
  • Wstawianie dowolnych kształtów. 
  • Edytowanie krawędzi i wnętrza kształtów. 
  • Wypełnianie ich teksturą, gradientem lub cieniem. 
  • Uzupełnienie gradientu tekstem, który również można opatrzyć efektami specjalnymi jak np. poświaty.
  • Bawienie się efektem 3-W.  
Zacznijmy od czegoś praktycznego. Banner, który możemy bez skrępowania wklepać na stronkę WWW.
Klikamy na Wstawianie kształtu i wybierzemy sobie np. taką tabliczkę. Klikamy gdzie się ma pojawić a następnie rozciągamy ją myszą do pożądanych przez nas rozmiarów – tak jak okna w zwykłym Windowsie.





A teraz czas na wypełnienie bannera jakimś kolorkiem. Możemy użyć samodzielnie zrobionej tekstury ale ja wybiorę, którąś z dostępnych. 




Mam humor do zmieniania konturów – robimy to tą opcją:





Do napisu dodałem efekt cienia.




Nie oceniajcie walorów estetycznych banerka bo nie skupiałem się na estetyce tylko samym przekazaniu wiedzy praktycznej. A teraz zajmiemy się dodatkową ozdobą – dowalimy gwiazdkę. Wybrałem z listy (rysunek powyżej) 16 ramienną gwiazdę.




Słonko powinno być białe ale moje jest pomarańczowe. Kolor słonka wybrałem z zakładki.



Dla dodatkowego efektu, możemy dać gradient tak jak na obrazku.


A teraz zrobiłem słoneczko trójwymiarowe.

Teraz skompilujemy gwiazdkę i bannerka. Prawda, że ładne?

By przeformatować przygotowaną grafikę w sposób "zjadliwy" dla stron internetowych, przyjrzyj się tej poradzie

Wierzę, że dzięki tej notce zaoszczędzicie nieco 'pieniądzorków" ;-) 

piątek, 1 lipca 2011

Cena do Zysku - prosty ale ważny wskaźnik giełdowy



źródło: flickr.com

 Jakiś czas temu w notce dot. ziemniaków poproszono mnie o rozwinięcie tematu i bardziej szczegółowy opis owych ”wskaźników”, o których nieco pobieżnie wspomniałem. 
  


Postanowiłem zagłębić się bardziej w ten temat i opisać je po kolei. Szybko jednak okazało się, że ujęcie tego w jednym wpisie nie bardzo ma sens (ludzie nie lubią czytać za dużo naraz a mnie paluchy bolą od klepania klawiatury). W związku z powyższym, temat ten rozbiję na części.

Zacznijmy od złowrogo brzmiącego wskaźnika C/Z (stosunek Ceny do Zysku) zwanego za oceanem jako P/E (Price to Earning ratio). Wskaźnik P/E jest – mimo zawiłej nazwy – najprostszym wskaźnikiem, który pozwala nam ocenić szanse waloru giełdowego na tak zwany wzrost.

Jak policzyć P/E ?

Najpiękniejsze na tej planecie jest to, że Pan Bóg stworzył Adama, Ewę i analityka rynkowego.

Analityk rynkowy to osoba, która liczy takie duperele za nas i wklepuje owoce swej pracy na różnego rodzaju serwisy jak np.  bankier.pl lub stooq.pl (pierwszy cenię za fajne narzędzie do analizy technicznej a drugie ma dobrą bazę danych). W związku z powyższym, ciężar liczenia spada na analityków. Aby przekonać się jakie jest P/E interesującego nas waloru, wystarczy wejść na którąś z wymienionych stron, wybrać interesujący nas walor i tam P/E stoi jak wół.

Uprzedzę pytanie odpowiedzią: pisząc o ziemniakach, nie analizowałem każdej spółki z osobna, rzuciłem okiem na P/E indeksu WIG.

Skoro już wyjaśniliśmy sobie jak zdobyć potrzebne informacje, opowiem wam jak z nich skorzystać.
Pomoże mi w tym następująca tabela.


 
Z czego to wynika?

Oprocentowanie lokat, które znamy z reklam to 2034% w skali tygodnia ale i tak wszystko kończy się w praktyce na 4,5 % w skali roku (po odliczeniu kosztów, podatku itp.).

W związku z powyższym:
0,045 x Kapitał = Roczne odsetki kapitału
1,045 x Kapitał = wartość kapitału po kapitalizacji (w tym przypadku jest to rok).

(Cyferki po ułamku są takie a nie inne, ponieważ 0,045 = 4,5 %)

Stosunek  100 % kapitału do 4,5% zysku (czyli P/E lokaty bankowej) wynosi 22,2222…2.

Jeżeli rozważny inwestor widzi, że lokata bankowa przynosi P/E rzędu 22,2222…2 a na giełdzie jest to 15,00 (niewiele atrakcyjniejsze) to inwestor smoli inwestycję giełdową a kasę włoży na lokatę. Zysk niby nieco mniejszy, ale gwarancja kapitału jest nieco pewniejsza. Nie piszmy, że pewna – bank może upaść – ale jest po prostu pewniejsza.

  
I o tym trzeba pamiętać ;-)




Dodatkowe uwagi:

  1. Czasem giełda miewa takie P/E, że niektórzy zrywają lokaty i biegną z kasą do domu maklerskiego gubiąc po drodze gacie. Od tego są kryzysy.
     
  2. Nawet pospolici spekulanci zdają sobie sprawę z logiki monitorowania P/E i nielogiki jego olewania, tak czy siak spekulacja kwitnie niczym grzyby po deszczu – tak więc kurs może czasem rosnąć, nawet jeżeli P/E jest przegrzane.
     
  3. Analizowałem kiedyś spółkę, której P/E było większe niż 300! Oznaczało to, że na każdą zainwestowaną stówę, spekulant (inwestorem tych Panów nie nazywajmy) otrzymywał ok. 30 groszy zysku! Odkładając ten pieniądz na lokacie miałby ok. 4 i pół złotego zysku.

    Reasumując: monitorowanie Wskaźnika P/E jest prostą i łatwą umiejętnością, która potrafi być bardzo pomocna podczas oceniania perspektyw rozwojowych indeksów oraz walorów giełdowych.

    Pod tym linkiem znajduje się ten sam artykuł w serwisie Zaradni.pl 


     

piątek, 17 czerwca 2011

II Kwartał 2011r. - Podsumowanie

Źródło obrazka: flickr.com

Od czasu ostatniego podsumowania kwartalnego, wiele się zdarzyło.


Twoje serce zabiło około 10.000.000 razy.

Populacja dzikich królików, w sensie zająców, wzrosła o około 20%

Przetrawiłeś około 140 kg jedzenia.

Politycy okłamali nas średnio 2500 razy (Przeciętny polityk kłamie tylko 2 razy na kwartał ale któryś z nich zawyża średnią).

Dokonałem reform swoich finansów osobistych.

Znalazłem porządnego księgowego.

Oraz opublikowałem następujące wpisy:

Co ma Capitalism 2 i Guild do Inteligencji Finansowej?,
Spece i artyści od reklamy w akcji!,
Koty, psy, kunie i inna gadzina,
Semi Retirement - O tym jak Froch został pół-rentierem,



Zakładka "Cele Frocha"

Cele Frocha stały się już integralną częścią serwisu. O ile sam dział ma się dobrze, to cele nieco cierpią na chroniczne zaniedbanie.

Od początku roku, wiele się zmieniło w moim życiu. Z jednej strony troszkę się przebiegunowałem (tj. zwolniłem tempo) więc prawdopodobnie - chociaż kto to wie - nie wyrobię rocznej normy.

Być może w tym roku nie obejrzę charakterystycznej cyfry 100%.

Źródło obrazka: przeróbka z internetu, zdjęcie z licencją do modyfikacji


Nawet, jeżeli końcowy efekt będzie stanowił tylko 70-80% efektu planowanego i tak nie będę pokrzywdzony. W końcu celując w słońce, po drodze trafiamy na księżyc.

Inne Przedsięwzięcia Frocha


Powstała nowa strona internetowa o enigmatycznym tytule Nie Wal Konia. Celem strony jest szeroko rozumiane niesienie pomocy zwierzętom. Stronka pomogła (zaznaczam, że nie zrobiłem tego sam)  uratować już kilka koników od rzeźni, stąd nazwa witryny.




Strona okazała się...wielkim sukcesem. Pod pewnymi słowami kluczowymi po prostu dominuje. Muszę sobie przyznać, że odwaliłem kawał dobrej roboty. Nie zmienia to jednak faktu, że na stronie znajduje się kilka niedociągnięć, którymi trzeba się zająć.

Przygotowuje się też do kilku dodatkowych przedsięwzięć, ale póki co są w fazie embrionalnej, nie wiadomo czy wypalą, więc nie widzę sensu o nich - póki co - rozprawiać.

piątek, 3 czerwca 2011

Semi Retirement - o tym, jak Froch został pół-rentierem.


Źródło obrazka: flickr.com

Początek mojej osobistej drogi do rentierstwa, datuję na osiemnasty dzień grudnia w roku 2006. To właśnie wtedy po raz pierwszy spotkałem się z piękną perspektywą życia z odsetek. Warto jednak wspomnieć, że były to dla mnie czasy dosyć szczególne.

Właśnie wtedy rozpoczynały się dwa bardzo ważne wątki w moim życiu.

a) zawarłem znajomość z moją żoną
b) rozpocząłem prace zawodową

Jako młodzieniec-entuzjasta męczyłem się tylko i wyłącznie z jednym problemem. Nie potrafiłem znaleźć dobrej pracy.

Były to czasy kiedy moje życie oscylowało wokół jednego schematu:


Wszystko byłoby do zniesienia, gdyby nie fakt, że zajęcia, którymi się parałem były - mówiąc kolokwialnie - o kant tyłka potłuc.

Mieszkałem wtedy w Krakowie a Kraków ma to do siebie, że pracy jest od cholery - niestety 99% wolnych stołków to gastronomia (gdzie można się wsławić jako kelner lub specjalista do mycia naczyń) ew. turystyka (gdzie to można roznosić ulotki).

Oczywiście są zdolne jednostki, które sobie radzą i znajdują dobrze płatne posady - osobiście znam takich - choć znajdują się oni w zdecydowanej mniejszości. Około 10% znanych mi studentów dzierżyło fajne stołki, około 40% pracowało fizycznie a reszta to byli bezrobotni artyści.

Ja należałem do owych 40% ale byłem procentem z ambicjami typu "Pan Wielki Potencjał".

W związku z powyższym pracowałem na wszystkich możliwych stanowiskach od kelnera po ulotkarza włącznie.

Sytuacja ta mnie wnerwiała na potęgę. Nie dlatego, że mam coś do ulotkarzy lub kelnerów. Są to bardzo szlachetne zawody, które wymagają - wbrew obiegowym opiniom - pewnych kwalifikacji. Ich (stanowisk) główną, moim zdaniem, wadą są kiepskie zarobki. Ulotkarz zarabia od 5zł netto do 10 zł netto za każdą przepracowaną godzinę. Kelner może zarobić nieco więcej ale jego praca jest dużo bardziej odpowiedzialna i cięższa gdyż przeciętny kelner pracuje około 10 godzin na dobę.

Wyżej wymienione zawody wywarły na mnie pewne piętno.

Po pracy w restauracji przez miesiąc rzucałem palenie. Od biegania z ulotkami na mrozie, mam ograniczone czucie w prawej dłoni i prawej nodze, na którą kuleję każdej zimy.

Na mroźnych szychtach rozgrzewała mnie jedna myśl, jedno wyobrażenie: że kiedyś będę rentierem a wtedy będę się wylegiwał i miał wszystko tam, gdzie słonko nie dociera.

Rentierstwo miało być ratunkiem od użerania się z kretynami, marznięcia na mrozie i exodusem od klientów, którym trzeba było tłumaczyć, że to mięso to prawdziwy kurczak a nie wołowina.

Z czasem jednak, życie się zmieniło.

Mam to szczęście, że z biegiem czasu znalazłem naprawdę dobrą pracę na przyzwoitych warunkach. Dodatkowo jestem współwłaścicielem kwiaciarni (taki renesansowy Wicehrabia De Kwiaciarnia) a hobbystycznie prowadzę smolbiznes w internecie. Żyć nie umierać.

No i na obiad nie jest ryż marki "Z mikrofali" ani makaron marki "Makaron".

Czy zmieniło się moje podejście do rentierstwa?

Zapewne.

Ostatnio wyliczyłem, że będę mógł przejść na emeryturę w wieku 30 lat (!) i żyć na przyzwoitym poziomie. Zadałem sobie pytanie co będę robił po przejściu w stan rentierstwa.

Pierwszą rzeczą, jaka przyszła mi na myśl to spełnienie marzenia z czasów szkolnych - dołączenie do bractwa rycerskiego. Wiecie, mówię o tych łobuzach co robią inscenizacje średniowiecznych bitew ;-) Szybko jednak zauważyłem, że marzenie z czasów szkolnych zostało gdzieś po drodze zgubione.

Fajna perspektywa. Tyrać jak porąbany do trzydziestki by do końca życia nic nie robić tylko się nudzić.

Słowa bynajmniej nieoczekiwane.

Nie wyobrażam sobie, żebym miał rzucić pracę etatową, którą lubię, tylko dlatego, że około trzydziestki zostanę rentierem.

Nie wyobrażam sobie, żebym miał zamknąć kwiaciarnię tylko dlatego, że kiedyś stuknie mi trzydziestka.

Biznes w internecie - jak wyżej.

I tak oto, doznałem szoku.

Życie bez zajęcia jest nudne jak jasna cholera. Człowiek - tak przynajmniej sądzę - odczuwa psychiczny przymus by czasem popracować. Osobiście skręca mnie, gdy z jakiejś przyczyny muszę być bezczynny.

W związku z tym już dziś mogę powiedzieć, że chwila osiągnięcia przeze mnie statusu rentiera, nie spowoduje przerwania pracy etatowej ani nie będzie chwilą zakończenia szeroko pojętego życia zawodowego.


FROCH PRZECHODZI NA SEMIRETIREMENT

Dobrym kompromisem w mojej sytuacji wydaje się być tak zwany semiretirement. Semiretirement jest czymś w rodzaju pół-rentierstwa. Semiretirementer to osoba, która pracuje mniej niż dotychczas, gdyż (1) chce posmakować nieco rentierstwa ale nie może sobie na to pozwolić ze względu na zbyt mały dochód pasywny lub (2) osiągnęła status rentiera (lub osiągnie go wkrótce) ale nie chce dezaktywować się zawodowo.

W związku z tym, że nie muszę marznąć z ulotkami, biegać z tacą ani myć garów po knajpach, gdyż zamiast tego mam całkiem przyjemny i zajmujący żywot; osiągnięcie rentierstwa (chociaż jest dla mnie bardzo ważne) nie jest już kwestią życia lub śmierci.


W związku z powyższym ...przyśpieszam tempo równocześnie je zwalniając. Co przez to rozumiem?

Po pierwsze primo, będę prawować KRÓCEJ. Do tej pory pracowałem 80h/mc w związku z pracą etatową + około 120 h/mc w związku z własnymi interesami. 


Od tej pory ograniczam się do 80h etatu oraz 80h prowadzenia biznesu. Mówiąc inaczej: będę poświęcał na pracę dokładnie tyle samo czasu co przeciętny etatowiec.


Po drugie primo, będę pracował BARDZIEJ EFEKTYWNIE. W związku z skróceniem "biznesowego" czasu pracy do 80h miesięcznie, będę bardziej zmotywowany by dawać z siebie 200%. Skupię się na najważniejszych zadaniach i wprowadzę (a w zasadzie: wprowadziłem) nowe metody zarządzania czasem.

Co z rentierstwem? Oczywiście, jest to droga, z której nie mam zamiaru schodzić! Po prostu kiedy już je osiągnę...będę zarabiał jeszcze więcej. Tymczasem jestem szczęśliwy pracując. Rentierstwo będzie dla mnie gwarancją, że gdyby cokolwiek się stało - nigdy nie będę bankrutem.

Jasna cholera, nigdy nie sądziłem, że kiedyś to powiem a o napisaniu tego na blogu, którego czytają setki osób już nie wspominam!

piątek, 20 maja 2011

Koty, Psy, Konie i inna gadzina

Źródło obrazka: flickr.com

Witam.

Jeżeli wnikliwie studiujesz moje wypociny, pamiętasz pewnie notkę o budżetowaniu, w której to wspominałem o wadze filantropii. Pisałem tam o ludzkim ego, które jest tak skonstruowane, że lubi myśleć o sobie w dobrym świetle.

Postanowiłem jednak pójść krok dalej i założyć stronę o charyzmatycznej nazwie "Nie wal Konia". Nazwa jest, przyznam, idiotyczna ale przynajmniej zapewniła sporą frekwencję. Ważne, że kojarzy się ze zwierzętami (Wszak Kuń tyż człowiek, w sensie zwierzę), którym to strona jest poświęcona.

Głównym celem założenia tej strony jest chęć niesienia pomocy "braciom mniejszym". Aktualnie znajdują się tam informacje o koniach, które pomagam wykupić z rzeźni. Strona nie będzie poświęcona tylko koniom. Z czasem pojawią się też informacje o odpowiednim żywieniu np. kociąt lub ogłoszenia o adopcji.

Strona odnotowała już pierwszy sukces! Zarobiła 30 zł, które do końca zostaną przekazane fundacji Centaurus. 30 zł to może niewiele ale gdyby każdy Polak dał 1 grosik rocznie, moglibyśmy ocalić około 150 koni każdego roku!

Jeżeli uważasz, że wiesz dużo o żywieniu, hodowli itp. jakiegoś gatunku, daj znać! Chętnie przyjmę pomoc od każdego człowieka dobrej woli.

Jeżeli chcesz oddać zwierzę w dobre ręce - poinformuj mnie a zamieszczę o tym informacje na stronie.

Strona będzie również zarabiać pieniądze (np. z reklam). 100% zysku z reklam będzie przeznaczone na cele charytatywne.

Pamiętaj o tym, że nie każda fundacja charytatywna jest cacy. Niektóre są nawet przykrywką dla finansowania terroryzmu (!). Dlatego też trzeba upewnić się, czy pieniądze, które przekazujesz trafiają w dobre ręce. Jeżeli nie potrafisz odróżnić dobrej fundacji od złej, to żaden wstyd - tylko nieliczni to potrafią. Strona "Nie wal Konia" odciąża Cię z tego problemu - znajdziesz na niej wyłącznie pewne fundacje ;-)

Ważna informacja na koniec. Strona "Nie wal Konia" NIE JEST elementem żadnej fundacji. Jest to samodzielna inicjatywa, która nie działa na rzecz żadnego podmiotu zewnętrznego.

piątek, 6 maja 2011

Spece i Artyści od reklamy w akcji - czyli jak "czytać" oferty lokat bankowych

Źródło obrazka: flickr.com

Wzrost stóp procentowych to taki wiaterek smrodu dla każdego inwestora giełdowego. Z precyzją fusów w kubku, zwiastuje on pojawienie się nie tylko wyżej oprocentowanych kredytów ale także atrakcyjniejszych lokat bankowych. Wzrost stóp procentowych jest dla wielu ludzi sygnałem, który mówi „Achtung! Budziem z giełdy spierdalatsie!”.

Reasumując: wzrost stóp procentowych powoduje odpływ kapitału z giełdy i zwiększony popyt na lokaty bankowe.

Banki mamią nas swymi ofertami. Nie mogę włączyć TV bo Szymon M twierdzi, że zero; Marek K. mi mówi, że za darmo a Piotr F. wmawia ludziom, że się opłaca. Skoro już dowiedzieliśmy się, że się opłaca, to warto by się jeszcze dowiedzieć JAK BARDZO.

Ludzie wymyślili szczegółowe jednostki miar jak np. łokcie, cale, centymetry, ponieważ określenie „długie” lub „krótkie” jest nieprecyzyjne. Amerykańscy naukowcy niepewnego pochodzenia udowodnili, że gdyby wlać całą wodę z wszystkich jezior, rzek, strumieni, mórz i oceanów do jednej rurki, to ta rurka musiała by być tak długa, że ho ho! Mówi wam to coś? No właśnie.

Dlatego też napisałem ten artykuł. Ludzie często nie orientują się co to znaczy X procent w skali roku, oprocentowanie takie i siakie. A jest to ważna umiejętność inwestorska. Oferty banków potrafią być nieźle zakręcone. Lokaty, które dają 12% w ciągu trzech miesięcy, to niemalże norma. Jak nauczyć się „czytać” tego typu promocje? Jak poprawnie policzyć rzeczywisty zysk z lokaty? Ten poradnik pomoże Ci lepiej zrozumieć triki, którymi szafują banki na lewo i prawo.

Bank to nie organizacja charytatywna!

Dlatego też pamiętaj o tym, by czytać między wierszami. Banki potrafią wyrabiać różne wygibasy, dzięki czemu umowy o np. lokaty pełne są rozmaitych kruczków. Upewnij się, że dobrze rozumiesz każde pojęcie zawarte w umowie i uważaj na tzw. twórczą księgowość. To bardzo ogólne pojęcia. 

Jeżeli jesteś inwestorem, który chwilowo nie ma pomysłu na ulokowanie swoich oszczędności, powinieneś je znać. Jeżeli po prostu oszczędzasz na lokatach, nie płynie w Tobie krew inwestora i nie znasz tych pojęć – poproś o szczegółowe wyjaśnienia obsługującego Cię bankiera. Możesz go też poprosić o szczegółową symulację przebiegu lokaty. O ile mi wiadomo większość banków dysponuje narzędziami, które na to pozwalają.

Radosne majstrowanie przy procentach czas zacząć.

Nie wierz, że "6% na 3 miesiące" oznacza, że po trzech miesiącach dostaniesz odsetki w wysokości 6% z wpłaconej kwoty.

Zatkało kakao, co nie?

Banki są regulowane przez tak zwane prawo. Prawo ma swoje wymogi. Wymogi prawne zmuszają banki do tego, by wszelkie oprocentowanie podawać w skali roku. Mówiąc po polsku: 6% w skali roku oznacza, że jeżeli założysz lokatę roczną na 6% otrzymasz sześć złotych brutto na każdą włożoną stówę czyli 6%. W przypadku, gdy założysz lokatę na czas krótszy, Twój zysk będzie proporcjonalnie mniejszy”.

Idąc tym tropem widzimy, że lokata 6% w skali roku na 3 miesiące daje tak naprawdę 1,5% (ponieważ 3 miesiące to 1/4 roku, dzielimy 6% przez 4, co daje 1,5%).

Inny przykład:
Lokata 8 % w skali roku zawarta na 6 miesięcy da 4 % (ponieważ 6 miesięcy to 1/2 roku, dzielimy 8 % przez 2, co daje 4 %)

Co prawda nigdzie nie znajdziesz lokaty bankowej, która daje 8% ale to tylko cyferka wyssana z palca na potrzeby przykładu.


Przeliczanie oprocentowania na konkretne pieniądze.

Aby obliczyć rzeczywistą stopę zwrotu z lokaty, postępuj wg schematu:
1) Oblicz, ile zarobiłbyś na lokacie w ciągu roku (pomnóż oprocentowanie przez wpłacony kapitał).
2) Podziel liczbę 12 przez długość trwania lokaty (w miesiącach).
3) Liczbę z punktu 1. podziel przez liczbę z punktu 2.

Otrzymana kwota to odsetki, które przyrosną na Twojej lokacie. Nie jest to jednak Twój rzeczywisty zysk. Banki lubią podawać oprocentowanie lokaty w formie brutto, gdyż ładniej ona wtedy wygląda. Od zysku brutto niego należy jeszcze odprowadzić podatek. Na dziś dzień (maj 2011) jest to 19 %

Wyjątkiem są tzw. lokaty jednodniowe, które są sprytnie skonstruowane, co pozwala na uniknięcie obowiązku podatkowego. Nie chwaląc się, znam się bardzo dobrze na lokatach jednodniowych i znam kilka fajnych (legalnych!) trików z nimi związanych, ale ponieważ Lokaty Jednodniowe zostaną za chwilę wycofane z ofert (rząd je wykończył stosowną ustawą) nie widzę sensu by się nad nimi rozwodzić. A szkoda, bo były to sprawy utopijne.

O tym się nie mówi.

W banku wolno Ci się targować! Możesz negocjować oprocentowanie Twoich lokat. Tu pojawia się jednak pewien problem – pracownicy banku nie mają obowiązku podjąć jakichkolwiek negocjacji. W efekcie przywilej negocjowania oprocentowania lokaty otwierany jest tylko przed bogatszymi depozytariuszami (czyli takimi, który dysponują kwotą min. 100 000 zł).

Podziele się z wami moim osobistym spostrzeżeniem. Często jest tak, że tzw. Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo Kredytowe (SKOK) mają lepsze oprocentowania lokat od banków. Należy spełnić jednak pewien warunek: nabyć członkostwo w SKOK-u (koszt około 100 zł). Wysokość oprocentowania owych lokat oraz wspomnianych opłat jest inna dla każdego SKOKu. Ponieważ prawie każdy SKOK ma charakter ściśle lokalny (działa na terenie konkretnego województwa/miasta) nie jestem w stanie stwierdzić co może zaoferować Ci SKOK z Twojej okolicy.

No! Teraz masz już pewność, że kiedy Piotr F. powie Ci, że się opłaca; będziesz w stanie sprawdzić, czy mówi prawdę ;-)

piątek, 22 kwietnia 2011

Co ma Capitalism 2 i Guild do Inteligencji Finansowej?

Źródło obrazka: fotopedia.com

Każdy z nas zna lub przynajmniej słyszał o takim pojęciu jak Iloraz Inteligencji. Ci, którzy bardziej wdrażali się w tematykę współczesnej psychologii znają jeszcze takie pojęcie jak Iloraz Inteligencji Emocjonalnej. Cały dowcip polega na tym, że o ile mi wiadomo, rozróżniamy więcej niż 1-2 typy inteligencji.

Wiejskie legendy głoszą, że jest ich aż dziewięć. Typów inteligencji oczywiście, nie wiejskich legend. Osobiście zajmuję się głównie rozwijaniem Inteligencji Finansowej gdyż przede wszystkim finanse osobiste leżą w sferze moich zainteresowań.

Dlaczego moim zdaniem Inteligencja Finansowa jest aż tak ważna?

Pamiętam takie smutne czasy w moim życiu, kiedy Jagiełło z portfela się do mnie nie uśmiechał. Czasem w środku portfela siedział Mieszko I ale patrzył się na mnie z przysłowiowego "podełba", zupełnie jakby widział na we mnie Zomowca. Mieszko i tak nie gościł w portfelu zbyt długo - w końcu za coś trzeba było nażreć się ryżu i opłacić czynsz.

To właśnie w tamtych czasach zwykłem nabijać się z pewnej popowej piosenki, przeinaczając jej słowa na :

Już wiem, że od dziś,
Chcę wpier**ać w czas posiłku tylko ryż
Na śniadanie, obiad i kolację
Do końca moich dni!

Moje IQ wynosiło 126 punktów (niewtajemniczonym wyjaśniam, że to dobry wynik) ale mimo to żyłem wtedy na poziomie, na który nikt inteligentny nigdy by się nie zgodził. Widzicie więc, że potrzebna jest tu zdrowa równowaga.

Wszystkim tym, którzy chcą mi wmówić, że klasyczne IQ jest ważniejsze od finansowego, chciałbym opowiedzieć o stosunkowo ważnej rzeczy. Swoim IQ chleba nie posmaruję. Co prawda pieniędzmi też nie, ale te drugie pełnią rolę tzw. środka wymiany i można za nie kupić coś, czym ów chleb posmarować idzie np. smalec. Czy ktoś próbował kiedyś wejść do sklepu i powiedzieć „Mój poziom IQ wynosi 130, poproszę kostkę masła”?

Tak przy okazji, wyobraźmy sobie taką sytuację. Jest uboga rodzina, która tonie po uszy w długach. Stare małżeństwo siedzi przy stole i szuka zaskórniaków. Głowa rodziny drze włosy z osiwiałej głowy a szyja, która kręci tą głową, płacze i zawodzi. Do pokoju wbiega gromadka źle ubranych dzieci i skarży się, że na zewnątrz jest 30 stopni na minusie i nie ma czym napalić w piecu bo sztachety z ogrodzenia już się skończyły. Trzeba kupić podręczniki a najmłodsze dziecko skarży się, że jest głodne.

„Nie przejmuj się syneczku – powiedziała głowa rodziny – Tatuś ma IQ 140 a mamusia aż 180...”

Dzieci poczuły się pocieszone. Grunt to mieć inteligentnych rodziców z dyplomami.

Co daje odpowiedni poziom Finansowego IQ?

Pan X idzie na wybory. Widzi, że ma wybór między Partią Kłamców a Partią Niekompetentnych Pajaców. Na trzeciej i czwartej pozycji listy figurują kolejno Pierdoły i Skunksy oraz Partia Obiecankowocacankowa. Pan X wścieka się na brak perspektyw, oddaje nieważny głos a na karcie pisze "kwa kwa".

Pan Y idzie na wybory. Widzi, że ma wybór między Partią Kłamców a Partią Niekompetentnych Pajaców itd. Zauważa, że polska scena polityczna to rynek niszowy. Zakłada własną partię i zgarnia głosy niezadowolonych obywateli jak np. Pan X.

Z biznesem jest bardzo podobnie. Ludzie o niskiej Inteligencji Finansowej przechodzą koło drogiego samochodu i dokonują zakupu pod wpływem impulsu. Potem orientują się, że samochód pali tyle co czołg. Nowy zakup ląduje w garażu gdyż jego utrzymanie jest zbyt drogie. Mimo, że go nie używają, muszą płacić za niego raty.

Ludzie o wysokiej Inteligencji Finansowej, przechodzą koło drogiego samochodu, sprawdzają czy mogą sobie na niego pozwolić. Szukają źródła finansowania swojego nabytku. Robią stronę internetową na temat danej marki i zarabiają na reklamach. Samochód wynajmą do np. wesel. Mają coś co ich cieszy i zarabiają na tym pieniądze.

Odpowiedni poziom Inteligencji Finansowej sprawi, że rozsądniej będziesz zarządzać dostępnymi zasobami. Wyszukiwanie okazji inwestycyjnych będzie dla Ciebie prostsze. Będziesz widział worki pełne monet tam, gdzie inni widzą samochód, który pali tyle co czołg.

Postawa.

Rok 2006. Kilka chwil, przed moją pierwszą w życiu inwestycją. Nie odkryłem jej sam - wskazał mi ją mój mentor i zasugerował ulokowanie w niej pewnej kwoty. Mimo, że cały przebieg inwestycji miał przebiegać pod czujnym okiem mojego coacha, czułem bardzo ludzki strach. Nawiedzały mnie myśli o stracie, ryzyku i mojej ówczesnej niewiedzy.

Rok 2010. Lokuję oszczędności życia w świeży biznes na dosyć zapchanym rynku. Lata tyrania jako kelner/pomywacz/ulotkarz/ktośtamjeszcze postawiłem na jedną kartę. Niepowodzenie mogło zdmuchnąć wiele lat ciężkiej pracy i wyrzeczeń. Czuję strach ale jestem w stanie go opanować.

Widać różnicę?

Odpowiedni poziom ilorazu finansowego daje dużą pewność siebie. Sprawia, że automatycznie kalkulujesz co jest opłacalne a co nie. Odpowiedni poziom Inteligencji Finansowej daje Ci automatyczny odruch poszukiwania zysku a w przypadku ewentualnej porażki, pomaga redukować straty.


Jak zwiększyć Finansowe IQ – praktyczne metody


Praca Praktyczna

Praktyka zawsze była, jest i będzie najlepszym sposobem nauki. Dlatego właśnie, jestem tak cięty na system edukacji – bo jest teoretyczny i nieżyciowy. Teoretycznie mogę sobie wsadzić nożyczki w dupę i teoretycznie jest to nieprzyjemne. Super. Ale życie nie jest teoretyczne.

Życie jest praktyczne. Nie oznacza to, że należy używać nożyczek niezgodnie z przeznaczeniem. Oznacza to, że tylko praktyczne działanie wpływa na Twoje doświadczenie, na podstawie którego budowane jest finansowe IQ.

Należy więc zapoznać się z Umiejętnościami Praktycznymi i stosować je w PRAKTYCE.

Rozrywka drugim czynnikiem kształtującym Inteligencję Finansową.

Zastanawialiście się kiedyś dlaczego nudne rzeczy tak ciężko wchodzą do głowy a sprawy dla nas pasjonujące są bez problemu zapamiętywane?

Też się nad tym zastanawiałem.

A udało się wam dowiedzieć dlaczego tak jest?

Nie przejmujcie się, ja też nigdy na to nie wpadłem ;-)

Fakt jest jednak faktem: wiedza ubrana w rozrywkę jest szybciej wchłaniana niż wiedza nieubrana w nic. Heh.

W związku z powyższą tezą, powstało kilka gier, które uczą inteligencji finansowej i rozwijają ją.

Cashflow.

Cashflow jest grą planszową, która przypomina nam nieco monopol. Pominę jej szczegółowy opis, ponieważ dosyć obszernie pisałem o Cashflow pod tym linkiem. Uważam, że każdy powinien przynajmniej raz zagrać w Cashflowa. Jest to gra, która naprawdę zrzuca klapki z oczu.


Capitalism 2

Osobiście nie pochwalam spędzania całego życia na grach komputerowych - chociaż jako nastolatek nic innego nie robiłem. Muszę jednak przyznać, że Capitalism 2 nie jest klasyczną grą komputerową.

Dzięki Capitalism 2, możemy rozkręcić praktycznie dowolny biznes w prawie każdej możliwej branży. Gracz może wcielić się w developera budowlanego, producenta jakiegokolwiek towaru, wydobywcę jakiegoś surowca, właściciela sieci supermarketów, producenta samochodów lub AGD, rolnika, inwestora giełdowego...możliwości i kombinacji jest niezliczona ilość. Po prostu otrzymujesz na starcie jakąś kwotę pieniędzy i jesteś wpuszczony w rynek najeżony konkurentami, firmami i specami od marketingu.

Uważam, że gra jest świetnym przerywnikiem w pracy. Osobiście robię sobie 5 min przerwy na każde pół godziny pracy (mówię tu o pracy w domu) i spędzam ten czas w Capitalismie 2. Zbudowałem już 10 kamienic pod wynajem, małą sieć sklepików, plantację tytoniu i fabrykę tanich win ;-)

Dlaczego moim zdaniem ta gra ćwiczy Finansowe IQ? Ponieważ Finansowy „tempak” sobie w tej grze nie poradzi. Ta gra uczy podejmowania decyzji inwestycyjnych i pomaga zrozumieć, że biznes jest systemem.

Biorąc pod uwagę dużą wartość dodaną i walory rozrywkowe tego tytułu, mogę śmiało wlepić mu ocenę 10/10. Nie ma tu żadnych fajerwerków ale oceniam walory edukacyjne gry – nie udźwiękowienie czy grafikę. Gra kosztuje grosze. Specjalnie wlazłem na allegro by się przekonać. Widzę ofertę sprzedaży za .... 3zł (słownie: trzy złote 0/100). Wymagania sprzętowe są śmieszne: gra działa prawie na każdym sprzęcie. Mój staruszek (PC) pamięta jeszcze prezydenturę Wałęsy a z Capitalismem 2 spokojnie sobie radzi.

Natknąłem się kiedyś na inny tytuł: Guild 2, który był nawet dosyć ciekawy ale ponieważ koncentrował się on bardziej na snuciu intryg politycznych niż na finansach, nie będę się nad nim rozpisywał.

Summa Summarum

Inteligencja finansowa jest rzeczą niezwykle ważną. Pamiętać należy jednak, że każdy medal ma dwa końce a każdy kij ma dwie strony - w rozwijaniu Inteligencji Finansowej znajduje się pewna pułapką, w którą wpada większość kroczących na początkach drogi do rentierstwa - link do 3 etapów.

Rozwijanie inteligencji finansowej powinno być dodatkiem ale nie powinno drogi zastępować. Rozwój dla praktyki – tak. Rozwój dla sztuki – nie. I o tym należy pamiętać.