piątek, 25 listopada 2011

Tablica Jakości - kilka słów uzupełnienia

Autor: The U.S. Army, źródło: Flickr.com




Zapewne kojarzycie mój artykuł  na temat tablicy jakości. Opisywałem w nim proste narzędzie, które pozwala zaoszczędzić nam wiele czasu ponieważ dzięki niemu nie rozmyślmy zbyt wiele o tym co trzeba zrobić gdyż mówi nam to tablica. Jeżeli regularnie używamy Tablicy Jakości, nie musimy się martwić o stały Progress – staje się on rzeczą automatyczną.

Dziś opowiem o rzeczy, która jest ważna, choć pierwotnie nie robiła na mnie takiego wrażenia. Opowiem o rzeczy, o której zapomniałem opowiedzieć podczas publikacji wspomnianego wcześniej artykułu.

Zacznijmy od case study, gdyż prywatnie powiem, śmiało pieprzę dywagacje teoretyczne. Praktyką się ludzie bogacą.
Pamiętacie pewnie, że w tablicy jakości występują różnego rodzaju pozycje określające zadania, których regularne wykonanie przez dłuższy czas zapewnia nam długofalowy sukces jak np. zdobywanie klientów, budowanie backlinków dla stron itp.

W moim przypadku było tak, że niektóre pozycje były wykonywane z nawiązką, a niektóre były nieco zaniedbywane. Do pewnych rzeczy byłem tak zniechęcony i zdemotywowany, że odkładałem je na później. Ponieważ mój system wzbogaciłem o podliczanie nadwyżek i zaległości, niektóre pozycje (zaniedbywane przez dłuższy czas) latały w długach motywacyjnych jakby były klientami firmy na „P”.

Weźmy na przykład taką naukę. Osobiście uważam, że program nauczania na dzisiejszych studiach wyższych jest zaprojektowany dla bezrobotnego. Już raz zatrudniłem genialnego studenta-teoretyka. Nic nie potrafił zrobić, natomiast znał wiele mądrych definicji. Nigdy więcej. Ale wróćmy do tematu. Mimo, że masowo pochłaniałem literaturę fachową, olewałem solidnie naukę „studyjną”.

W mojej tablicy motywacyjnej znajdowała się pozycja „Nauka- studia – 15 minut”. Pozycja ta oznaczała, że każdego dnia miałem się uczyć kwadrans. Jak tylko dochodziłem do tego etapu dnia, miałem ochotę się, za przeproszeniem, wyrzygać. Przechodziłem dalej, do następnych pozycji. A z kwadransa zaległości zrobiło się następnego dnia pół godziny, potem 45 minut, potem godzina…

Zbliżający się termin sesji nieco mnie przeraził. Wiedziałem, że za pałę kaktusa nie będę w stanie zmusić się do nauki, moja psychika nie potrafiła zdzierżyć tego męczeńskiego kwadransa dziennie a co dopiero nadrabiania zaległych kwadransów.
Kusiło mnie, żeby postąpić jak zwykle i zastosować metodę Sędziego Soplicy („jakoś to będzie”) ew. zaliczyć sesję metodą  świętej pamięci Longinusa Podbipięty („ślubowałem zachować czystość dopóki trzech trój w jednej sesji nie dostanę”). Ale nie tędy droga.

Postanowiłem więc oswoić swój szlachetny umysł z perspektywą zaliczania sesji. Zmniejszyłem czas dziennej nauki z 15 minut do…. 1 minuty.

Tak jest, piętnastokrotnie zmniejszyłem dzienną normę. To była dawka, na którą wtedy byłem w stanie się zgodzić bez odruchu wymiotnego. Pamiętam, że otworzyłem skrypt i uczyłem się minutę z zegarkiem w ręku, choć koło czterdziestej piątej sekundy zacząłem ziewać i wiercić się z niecierpliwości.

Następnego dnia zwiększyłem dzienną dawkę nauki do 2 minut. Następnego dnia do 3. Potem do 4. Po tygodniu uczyłem się już – o zgrozo! – całe siedem minut dziennie! Po miesiącu doszedłem do półgodzinnego bloku uczenia się pierdół. Na tym poziomie się zatrzymałem gdyż te pół godziny dziennie wystarczy mi by zaliczyć sesję (w myśl CDSI).

Po co to piszę?

Ponieważ chcę wam pokazać, że potrafiłem przez pół godziny robić coś, czego wcześniej nie potrafiłem robić nawet przez kwadrans bo mnie muliło.  Bez większego stresu potrafiłem wypełnić dwukrotnie większą nomę. Nie było to oczywiście super przyjemne, ale było do zrobienia.

Jak to działa?

Takie postępowanie pozwala naszej psychice na oswojenie się z daną problematyką. Jest to nagięcie strefy komfortu . Tyle teorii. Więcej nie trzeba.

Wiem, że w sumie piszę o pierdołach, bo czy Froch się uczy do sesji czy nie, to tylko jego problem. Jeżeli jednak prowadzisz Tablicę Jakości i chcesz zwiększyć efektywność swojej pracy, wykonaj następujące ćwiczenie praktyczne:

ĆWICZENIE PRAKTYCZNE:

Rzuć łaskawie okiem na swoją Tablicę Jakości. Jeżeli widzisz, że z pewnymi jej elementami sobie nie radzisz, zmniejsz ich dzienną dawkę do absolutnego minimum (1 minuta nauki, 1 minuta ćwiczeń, 1 minuta bez papierosa, 10 słów pracy magisterskiej). Następnie stopniowo (co 1-3 dni) zwiększaj dzienną dawkę zadaniową o niewielki stopień np. dodatkowa minuta nauki lub dodatkowe 10% czegoś innego). 

niedziela, 20 listopada 2011

Owinąwszy karabin w szmaty...

źródło: flickr.com, autor: Dimis, Kot: anonimowy ;-)


Pewnie zauważyliście, że przez dłuższy czas z hakiem mnie nie było.

Jedyne co mogę powiedzieć: sorry ale nie żałuję ;-)

Gdzie się podziewał Froch kiedy nie zajmował się pisaniem notek na bloga i budowaniem dochodu pasywnego?

Stare chińskie przysłowie mówi: „Myjcie się dziewczyny gdyż nie znacie dnia ani godziny”.

W przysłowiu tym jest wiele prawdy. Czasem przychodzi taki okres, w którym stoimy przed egzaminem z wszystkich umiejętności biznesowych, które zdobywamy przez całe życie. Co powyższe, spotkało i mnie ostatnio, kiedy to przyszło mi dać z siebie 101% by zachować równowagę w budżetówce i aktualny poziom dochodu pasywnego.

Dym opadł, w powietrzu latały te rozpalone szmaty i takie tam.

Ostatnio przeżyłem coś co większość ludzi nazywa nieszczęściem i coś, co ja zwykłem nazywać przygodami albowiem według mojej pokręconej filozofii nieszczęścia nie istnieją.

No ok., istnieje wyższe szkolnictwo, ZUS i NFZ – ale innych nieszczęść wg mnie nie ma.

Załatwiwszy wszystkie sprawy, ponownie ratując świat przed zagładą i udawszy się na krótki urlop, wracam do pracy pełen irytującego entuzjazmu. Przeszło miesięczną przerwę postanowiłem poświęcić na reinżyniering (jak to mawiają pokręceni szpeniole i doktory na mojej uczelni, zupełnie jakby nie dało się powiedzieć „restrukturyzacja”). Przebiegunowałem swój system wartości, przebudowałem osobistą budżetówkę, system motywacyjny, plan dnia i zaopatrzywszy się w Spirytus Lubelski, ruszyłem w dalszą drogę po rynkach finansowych. Stosunkowo szybko znalazłem niszę w rynku, którą usiłowałem zapełnić swoimi produktami.

W ramach swego pracoholizmu, w którym jakiś czas temu się zatopiłem, pragnę ogłosić swój wielki kambek do blogowania. 

Następna notka pojawi się tutaj już w przyszły piątek ;-)