sobota, 13 sierpnia 2011

"Młodzi i Napaleni", "Magistrze Janku, frytki poproszę!" - i kilka innych dramatów.

źródło: flickr.com  autor: ell105

Ponieważ wróciłem z urlopu, zapoznamy się dziś z notką o silnym zabarwieniu emocjonalnym.

Swojego czasu chodziłem do tak zwanej podstawówki, gimnazjum a także liceum. Reżim polskiej mentalności wrzucił mnie w pęd studiowania.  Z moimi studiami było różnie. Miałem małą przerwę, roczną (nie oblałem żadnego roku, po prostu zrobiłem pauzę między licencjatem a magisterką) wskutek czego moi znajomi pokończyli magistry rehabilitowane wcześniej. Niniejszy tekst o niezwykłej dramatyczności przedstawia kompilację ich dalszych losów.

Z miejsca pragnę podziękować wszystkim tym, którzy wybierają władze na podstawie billboardów, spotów i opiniom ziomali z podwórka.

A teraz zauważmy, że zrobiła się małozabawna historyjka o absolwencie:

Bisty miał kiepski dzień. Były to jego dwudzieste piąte urodziny i właśnie uświadomił sobie jak wiele błędów popełnił w życiu.


Gdy Bóg rozdawał inteligencję i talent do pochłaniania informacji, Bisty ustawił się dwakroć w stosownej kolejce, zgarniając tym samym podwójny rozum. Idąc za głosem serca (a w zasadzie to matki) chodził tylko do najlepszych szkół, w których poznawał wszystkie nauki wyzwolone, zniewolone oraz te całkowicie niedozwolone. Będąc piątkowym uczniakiem, poszedł do elitarnego ogólniaka i zamiast uganiać się za panienkami, zgłębiał licealnej wiedzy arkana. Po liceum próbował podjąć pracę. Bisty marzył o wielkim świecie, który miał stać przed nim otworem. Bisty nawet widział ten otwór, choć nie wiedział jeszcze, że ten otwór to dziura w tyłku. Rynkowe realia, dość brutalnie, ukazały Bisty'emu małe znaczenie świadectwa maturalnego. Bisty zamiast wymarzonego stanowiska prezesa multinarodowej spółki, dzierżył stołek kanara. Nie mówię, że stanowisko kanara jest jakieś złe. Po prostu leży poza sferą marzeń, które młodzi ludzie śnią po nocach. Większość młodych ludzi do sprawdzania biletów po prostu się nie garnie.

Bisty łudził się, że jeżeli skończy Uniwersytet, to coś w jego życiu się zmieni. Sen złoty napominał, że kajet z blankami pod mandaty zmieni się w teczkę prezesa a zwykły długopis z czarnym jak noc wkładem, przemieni się w eleganckie pióro z pozłacaną stalówką. Że niby pracodawcy zaczną turlać się u Bisty’owych stóp, że modłom "Bisty, pracuj u nas, płacę pięć kafli na czysto" nie będzie końca. Bisty marzył, że pracodawcy zaczną walić taranem w drzwi i podsuwać beluardę pod okna jego domu- byle tylko Bisty raczył przyjąć ofertę pracy na stanowisku prezesa lub co najmniej dobrze opłacanego specjalisty.

Bisty nie napotkał swych wielkich dochodów o wieży oblężniczej nie wspominając.  Napotkał natomiast wielkie piersi i jeszcze większe zainteresowanie tak zwaną płcią piękną, która owe piersi dzierżawi w posiadanie. Nie trzeba było dłużej czekać, aż płeć piękna zaczęła biegać z brzuchem. Bisty się ożenił, trochę z miłości, bardziej z woli ojca; który odgrażając widłami wymagał ślubu "bo co ludzie, do k**wy nędzy, powiedzą".

Tymczasem Bisty gorąco żałował, że poszedł do liceum. Wiedział, że gdyby poszedł do zawodówki zarabiałby więcej.  

Jego ból pogłębił się jeszcze bardziej gdy Bisty zaczął budować nową siedzibę rodu Bistych. Ruszył z budową domu dla żony i dziecka. Dom rósł powoli ale płynnie, tak więc fundamenty w rok zasypano i od razu zabrano się do wznoszenia murów.

Bisty zręcznie wykalkulował, że pomocnik murarza zarabia dwa razy więcej niż sam mgr Bisty. Jeszcze szybciej odkrył, że sam murarz zarabia dwa razy więcej niż pomocnik murarza.

A mogłem zostać murarzem, zwykł myśleć Bisty.

Aby utrzymać siebie, małżonkę w stanie błogosławionym i murarza wraz z pomocnikiem, Bisty musi pracować aż na dwa etaty. Pierwszy etat wykonuje - jak już wspomnieliśmy - jako kanar w Wiejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym. Drugi etat dzierży w słynnym franczajzingu, którego nazwy nie wymienię by mnie po sądach nie wleczono. 
Morał z Historii Bistyego

Dwa zdania:

1) Polski rynek pracy jest zasypany magistrami, doktorami, profesorami, którzy często nie potrafią nic poza wyrecytowaniem mądrej definicji.

2) W związku z powyższym, szanse na pokonanie rynku mają: (a) wykształceni, którzy potrafią coś poza recytowaniem uczonych definicji, (b) ludzie z wykształceniem zawodowym oraz (c) ludzie ze znajomościami.

Oczywiście mogę się mylić, wszak jestem młodszy od Bisty'ego z opowiastki a swoje dywagacje opieram wyłącznie na obserwacjach. Może ktoś rozwinie lub podważy tą myśl w komentarzach?

To tyle jeśli chodzi o refleksje Frocha.


10 komentarzy:

  1. Zgadzam się z Tobą w 123 procentach i 22 promilach. Z własnych obserwacji wnioskuję, że ludzie po studiach mają większe oczekiwania od pracodawców niż posiadane umiejętności.
    Niektórym to sodóweczka do głowy uderza, jak widzę, jakie są ich oczekiwania finansowe. A duża część to nawet porządnego CV nie umie napisać (wiem, o czym piszę, ponieważ kilku magistrów mi takowe podesłało, gdy szukałem kogoś do pracy).

    OdpowiedzUsuń
  2. Porządne CV? Swojego czasu miałem w ręku kilka dokumentów, które ludzie składali o pracę w pewnej firmie.

    Około 10 było bardzo dobrze wykonanych (nie oceniam kwalifikacji tylko formę pisemną)

    Około 90 było źle sformatowanych.

    Były też kwiatuszki: Rok urodzenia 1878, Nagłówek "Curricalaum Vite" a nawet wiadomość "Czy w pracy otrzymam dostęp do facebooka" ? ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Serio ludzie mają takie wymagania? W sensie ludzie, którzy pojawiają się na rozmowach kwalifikacyjnych, już po studiach? (bo jeszcze rozumiem troty w głowie w okresie rozkwitania ;)). Ponad połowa moich znajomych studentów chciałaby mieć po studiach 1500 na rękę z perspektywą, że kiedyś tam się dostanie 2000, a większość z reszty chciałaby mieć od razu 2000 na rękę, co rzeczywiście jest mało realne, ale znowu nie są to wymagania z kosmosu rzędu daj mi pan 4 patyki na rękę, służbowy samochód, laptopa i miesiąc urlopu. Dlatego dziwią mnie takie informacje. Może się obracam w nieodpowiednim towarzystwie ;). Nie mogę powiedzieć, że w ogóle nie spotkałam ludzi z zawyżonymi wymaganiami, ale to byli ludzie na informatyce, medycynie, gdzie w sumie pewnie im sie te oczekiwania spełnią kiedyś i na prawie (tutaj to rzeczywiście porażka).

    OdpowiedzUsuń
  4. Ludzie na rozmowach kwalifikacyjnych mają różne wymogi. Niektóre są normalne inne z kosmosu. Generalnie im młodszy zawodnik tym więcej wymaga.

    Z jednej strony jestem w stanie to zrozumieć: młodzi chcą zarabiać a nie są jeszcze obcykani w realiach rynkowych i robią gafy. Pamiętam siebie gdy miałem 17 lat. Wierzyłem, że jak skończę zarządzanie to od razu czeka stołek dyrektora w jakiejś firmie i min 4000 PLN na miesiąc. Śmiech na sali, prawda? Zarządzanie to jeden z gorszych kierunków jakie można wybrać ponieważ stanowiska kierownicze dzierżą najczęściej (a) najbardziej kompetentni pracownicy z doświadczeniem, (b) synusiowie lub {c} właściciele firm. NIGDY nie spotkałem osoby na stanowisku kierowniczym, która otrzymała pracę "bo ukończyłem menedżment".

    Z drugiej strony pokutuje postkomunistyczna mentalność: czy się stoi, czy się leży dwa patole się należy i to jest kolejny powód, dla którego niektórzy młodzi zbyt szaleją przy wymaganiach. Ludziom wydaje się, że jak zatrudniam pracownika to muszę zapłacić wyłącznie jemu a to kolejne kłamstwo - pracownikowi należy opłacić ZUS, podatki itp.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mi się najbardziej podobało CV jednego gościa, który napisał, że ubiega się o stanowisko, bo się dowiedział, że może liczyć na atrakcyjne wynagrodzenie. Pomijam fakt, że jego CV było gołe...
    Ja osobiście nie bronię nikomu mieć dużych aspiracji. Pytanie tylko, czy lepiej mieć 1200-1400 PLN na dzień dobry, czy mieć 2000 PLN i więcej, ale kiedyś tam lub nigdy? Jeśli ta druga opcja, to życzę cierpliwości absolwentom studiów bez praktyki.

    OdpowiedzUsuń
  6. Byłem świadkiem sytuacji gdy świeżoupieczony magister wbił na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy w korporacji finansowej.

    - Ile Pani chciałaby zarabiać? (magister był płci żeńskiej)
    - 4500 zł

    Recruiter jakoś tak to ładnie ujął w żart po czym zapytał:

    - Jaki kierunek Pani ukończyła? (CV tej informacji nie uwzględniło)
    - Filozofię

    To wcale nie jest zabawne.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dlatego oprócz kwitka ze studiów o który walczyło sie 5 lat warto wykazać się umiejetnościami wynikającymi z zainteresowan , nie jednokreotnie te zainteresowania mogą nam bardzo pomóc.

    OdpowiedzUsuń
  8. @up:
    Moim zdaniem studiowanie kierunku, który nie pokrywa się z umiejętnościami i zainteresowaniami jest bez sensu, przynajmniej tak mi się wydaje.

    Ważne jest, by ten kierunek miał jeszcze jakiś sens. Jeżeli ktoś się interesuje geodezją lub ekonomią, to po studiach ma jeszcze jakiesz szanse. Gorzej, jeżeli pasjonuje się sztuką...ta gra nazywa się "Life" wersja "Hard" ;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. W Polsce w ogóle studiować się nie opłaca. Otrzymałem ostatnio ofertę pracy w branży finansowej (nie sprzedawanie produktów finansowych), a jestem w zasadzie jeszcze bez tytułu mgr - płaca od 3 tys. zł brutto, całkiem nieźle jak na początek. Zaważyły moje zainteresowania i nikt nawet nie spojrzał na mój potencjalny brak wykształcenia. Po co więc komu wykształcenie? Po nic. Przez ostatnie trzy lata studiowania stwierdziłem, że nawet wykładowcy olewają nauczanie. Co gorsze - mało który z nich aktualizuje swoją wiedzę!!

    Kiedyś nabijaliśmy się z kumplami podczas jednej z przerw między wykładami, że założymy biznes. Na to jedna koleżanka się wtrąciła i powiedziała, że jak chcemy to ona może być księgową, ale nie za mniej niż 5 tys. zł (śmiech).

    Studenci w Polsce są masowo produkowani, a wymagania mają kosmiczne. Niektórzy twierdzą, że trudno jest znaleźć pracę....to jeszcze nic w porównaniu ze znalezieniem dobrego pracownika. Trafne przemyślenia Łukaszu.

    OdpowiedzUsuń
  10. Sama prawda...

    zapraszam na http://mokresny.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Witam.

Zachęcam wszystkich do komentowania. Krytyka jest wyjątkowo mile widziana. Zastrzegam sobie prawo do moderacji komentarzy, które łamią zasady dobrego wychowania.